Gdy pierwsze promyki słońca zalały błonia Hogwartu, on
zbudził się niemal natychmiast. Jego stalowe oczy napotkały zielony baldachim.
Spojrzał w okno.
Miał płytki sen, przez całą noc dręczyły go koszmary.
Dlatego, gdy poczuł pierwsze promienie, które z nieudolnością próbowały przebić
się przez resztę materiału na oknie, postanowił wstać.
Pierwsze dni roku szkolnego zawsze były piękne. Słonko
oświetlało cały świat, cieszyło się wraz z uczniami, którzy niemal każdą chwilę
spędzali na powietrzu. Świat wydawał się wtedy… taki kolorowy, pozbawiony
całego zła. Pozbawiony Voldemorta.
Chłopak odkrył się i wstał. Skierował swe kroki do łazienki,
powoli, jakby delektując się dotykiem bosych stóp na wykładzinie. W końcu
jednak dotarł do drzwi, które otworzył jednym zamaszystym ruchem.
Łazienka była dużym pomieszczeniem, utrzymywanym w kolorze
srebra i zieleni. Po lewej, w głębi stała ogromna wanna, zdolna pomieścić do
ośmiu osób – i jeszcze byłoby miejsce! Po prawej zaś stał prysznic, obszerny i
błyszczący. W sam raz na igraszki z dziewczynami.
Wybrał drugą opcję.
Wszedł do kabiny dosyć prężnie, odkręcił kurki w kształcie
węży i zanurzył się w gorącym strumieniu. Para, która unosiła się nad
powierzchnią, skrywała nie tylko białe kłęby dymu. Wśród całej chmury skrywały
się także uczucia, troski, obawy, zdrady, ból…
Chcąc czy nie, musiał przyznać, że się bał. Wojna potrafiła
złamać każdego, jeśli tylko uderzyła w czuły punkt. W jego przypadku była to
matka i ojciec – może lekko sadystyczny, ale kochający jednocześnie. Każdego
dnia bał się o nich, bał się, iż więcej ich nie zobaczy.
- Och… - jęknął, gdy gorący strumień spłynął mu po ciele. –
To jest dla mnie za cięż….
- Draco!
Po pomieszczeniu rozległ się krzyk Zabiniego. Odwrócił głowę
w stronę skąd dobiegł dźwięk i, cudem rzecz jasna, powstrzymał się przed
rzuceniem Avady. W drzwiach, seksownie oparty o framugę stał czarnoskóry. Tuż
obok niego z rumieńcami na twarzy, stały dwie ślizgonki – Astoria i Pansy.
- Moment, już wychodzę! – warknął, odwracając ponownie głowę
w stronę kurków.
Zakręcił je, chwytając jednocześnie ręcznik leżący obok
kabiny. Wytarł się bez pośpiechu, wiedząc, że i tak rozmowa go nie ominie.
Przeczuwał o co chodzi, wolał jednak potrzymać ich w niepewności. Jednocześnie
jednak był zły, wściekły. Negatywne emocje emanowały z niego jak gorąc ze
słońca. Kąpiel była jego chwilą wytchnienia, momentem oddalenia się od trosk
ludzkich. Została mu jednak przerwana, za co – jak przysiągł sobie w duchu –
Blaise jeszcze kiedyś zapłaci. Owinął się materiałem wokół bioder, zasłaniając
swoje przyrodzenie i wyszedł spokojnym krokiem z pomieszczenia, uprzednio
notując w głowie, by przy następnej kąpieli zamknąć łazienkę, albo, co lepsze –
cały pokój prefektów.
- Czego? – warknął na powitanie, kierując swe kroki do szafy
w jednym z rogów.
Mebel, do którego skierował się blondyn, była wysoką szafką
skrywającą wszystkiego jego ciuchy. Choć trzeba przyznać, iż nie było tego
wiele. Szata wyjściowa, szata, którą przyodziewał dawniej na lekcje, parę
czarnych garniturów i koszul w tym samym kolorze. Obok zaś stała komoda,
skrywająca w swoim wnętrzu masę skarpetek i bielizny. Nie zawsze była ona
przeznaczona tylko dla mężczyzn.
- Bardzo miłe powitanie, Smoczku – prychnął brunet i
uśmiechnął się kpiąco. – Co tam?
- Przerwaliście mi poranną kąpiel i zniszczyliście
wyśmienity humor tylko dlatego, że interesuje was to, co u mnie?! – odwrócił
się w ich kierunku i spiorunował przyjaciela. Ten jednak nic sobie z tego nie
zrobił.
- Oczywiście! – potwierdził, uśmiechając się do niego. –
Interesujemy się naszym Smoczkiem! Przecież to gatunek niemal na wymarciu,
prawda dziewczyny?
Obie zachichotały cicho i kiwnęły delikatnie głowami w
oznace potwierdzenia.
- Mówcie czego chcecie, potem wynocha z moich komnat! –
warknął, wyciągając jeden z garniturów i bieliznę.
Przyjaciele spojrzeli po sobie ukradkiem, potem na Dracon i
znów na siebie. Głos zabrał Zabini, choć nie był już delikatny i skory do
śmiechu, a donośny i poważny.
- Draco – zaczął – wszyscy widzimy, że gryzie Cię coś
poważnego. Przez całą wczorajszą podróż mało mówiłeś, częściej wybywałeś z
wagonu na samotne przechadzki. Kolację także szybko skończyłeś i, nim zdążyliśmy
się obejrzeć, Ciebie już nie było. Co się stało?
- Nic się nie stało! – odpowiedział może troszkę za głośno,
co zdradziło że kłamie.
- Kochany, proszę… - tym razem głos zabrała Astoria. – Jeśli
coś Cię trapi, powiedz nam. Pomożemy Ci.
Arystokrata spojrzał na nią spokojniejszym wzrokiem, niż na
Diabła, ale nadal był zły. Przeniósł wzrok na pozostałą dwójkę, zatrzymując się
na Pansy. Ona, jako jedyna z tej trójki jeszcze się nie odezwała. Czyżby coś
podejrzewała?
- Smoku – zaczęła po chwili namysłu – czy Twoje zachowanie
ma coś wspólnego z…
-Zamilcz! – warknął blondyn, spoglądając na nią z furią w
oczach. – Astorio, kochanie, proszę Cię, wyjdź na jakiś czas z tego
pomieszczenia. Sprawa, którą chce omówić, nie może dosięgnąć nikogo spoza
naszej trójki.
Dziewczyna długo wpatrywała się w stalowe oczy swojego
chłopaka – chłopaka, który jej nie ufa, ot co! – po czym delikatnie kiwnęła
głową, powstała ze swojego miejsca i z gracją wyszła z pomieszczenia. Chłopak
chwycił różdżkę leżącą niedaleko szafy.
- Silencio – mruknął pod nosem i jednym zgrabnym ruchem
wyciszył pokój.
- Miałam rację? – Pansy wyglądała na zdumioną a jednocześnie
podekscytowaną. – Chodzi o nią?
- O kogo? – Diabeł spojrzał na przyjaciół podejrzliwe,
mrucząc coś pod nosem.
- Nie powiedziałeś mu…? – a widząc zaprzeczenie w oczach
przyjaciela, aż prawie padła z krzesła z radości. – Byłam pierwsza!
- Czego nie powiedział?! – czarnoskóry uniósł głos,
podnosząc się z krzesła. – Smoku?
- Przyjacielu, usiądź proszę – spokojny głos Dracona
złagodził wybuch bruneta. – Mam Ci wiele do opowiedzenia, a znając Ciebie,
trochę to zajmie…
Zabini niechętnie posłuchał polecenia, wiedział jednak, że
jeśli się nie dostosuje, niczego ciekawego się nie dowie. A jakby to wyglądało,
że on, wielki Blaise Zabini nie zna jakiejś tajemnicy? Skandal!
- Jak już pewnie słyszałeś, ruda zdołała uciec z lochów
Sam-Wiesz-Jakiego-Typa – Diabeł kiwnął głową na znak potwierdzenia, że wie,
dlatego też Draco kontynuował. – Braliśmy udział w jej porwaniu, choć Czarny
Pan jasno dał nam do zrozumienia, że wolał dostać Pottera. Gdy wiewiórkę
zabrano na dół, a on nas odprawił,
ojciec wziął mnie na stronę.
- Co Ci powiedział?
- Jakbyś był łaskaw nie przerywać, to wszystko pójdzie o
wiele szybciej – prychnął blondyn i wrócił do swojej przemowy. – Jak mówiłem,
zanim mi przerwano, ojciec wziął mnie na bok. Odkąd Potter zbił przepowiednie
przed dwoma latami w Ministerstwie, moja rodzina nie jest już tak blisko
Czarnego Pana, co oznacza, iż nie możemy liczyć na pełnię jego łask. Dlatego
też, mój kochany ojczulek wymyślił pewien plan… - zrobił krótką przerwę by
poprawić kołnierzyk koszuli. – Chce, bym to ja przyprowadził Pottera pod
oblicze Sami-Wiecie-Kogo.
- I jak ty chcesz to niby zrobić? – prychnął Blaise. – Jest
strzeżony jak Minister…
- Częścią planu jest to, by Potter mi zaufał.
- Ty i on? Zaufanie? – wybuchł niepowstrzymanym śmiechem,
który zamilkł, gdy zorientował się, że blondyn nie żartuje. – Ty tak serio?
- Oczywiście.
- Przecież to niemożliwe, nie po tylu latach.
- I tu właśnie dochodzimy do sedna sprawy, Diable. Ruda.
- Ale ona.. była uwięziona… - brunet spoglądał Draconowi w
oczy, domyślając się już, do czego on zmierza. – Ale to by oznaczało, że…
- …że ją uwolniłem. Tak, to byłem ja.
Czarnoskóry niemal nie spadł z wrażenia, uratowała go
jedynie szybka reakcja Pansy, która w ostatniej chwili chwyciła przyjaciela za
kołnierz.
- Ale… Ale… - jąkał się.
- To był jedyny sposób, choć nie ukrywam, iż w tej pomocy
miałem ukryty plan.
- Jaki? – teraz Parkinson włączyła się do rozmowy, bowiem
ten fakt ją zaskoczył.
- Teraz nie jest czas, byście to poznali. Może kiedy indziej
– odparł krótko, dodając po chwili – A teraz.. Może wybierzemy się na
śniadanie?
Wyszedł z pomieszczenia i stanął zaraz za drzwiami,
spoglądając na inne wejście. Drugi pokój prefekta, należący obecnie do Hermiony
Granger. Tyle, że jej wczoraj tu nie było. Gdzie więc się znajdowała? Draco
wolał jednak nie zaplątywać sobie myśli szlamą, dlatego też dość szybko
pochwycił Astorię w ramiona i wraz z przyjaciółmi ruszył na śniadanie.
Droga z piątego piętra do Wielkiej Sali nie zajęła im długo.
W przeciągu dziesięciu minut znaleźli się na ostatnich stopniach prowadzących
do jadalni. Nie spotkali wielu uczniów po drodze, co dało jasny obraz tego, iż
w środku jest już niemal cała szkoła. Czyli wejście do środka i dojście do
stolika zwróci uwagę wszystkich uczniów. No cóż… Mus to mus.
Mieli jednak drobnego pecha. Przed wejściem stała złota
trójca, szepcząca cicho między sobą i spoglądająca ukradkowo w każdą stronę.
Gdy dojrzeli Ślizgonów, spojrzeli w ich stronę. I wtedy, gdyby wzrok mógł
zabić, wszyscy bez wyjątku leżeliby martwi na zimnej posadzce. Obie strony
oceniały tą drugą.
- Mal… - warknął Ron, choć nie dane mu było dokończyć.
- Cześć! – machnął ręką gdzieś w górze i skierował się do
drzwi.
Cała szóstka nie wiedziała, co teraz zrobić. Malfoy
PRZYWITAŁ SIĘ z GRYFONAMI, co wprawiło w osłupienie złotą trójcę Gryffindoru,
jak i trójkę Ślizgonów.
- Także tego… - zaczął Blaise.
- No, tego… - dokończyła Pansy. – To my idziemy…
- Co to miało być? – Draco usłyszał prychnięcie przy lewym
boku. Był to jego znajomy z Domu Węża, Teodor Nott.
Odwrócił głowę zaintrygowany, o co mu może chodzić. Nigdy
nie zamienił z nim wielu zdań, nie widział w tym żadnej korzyści.
- To znaczy? – uniósł wysoko brwi, spoglądając z wyższością
na chłopaka.
- P rz y w i t a ł e ś się z Potterem!
- A, to. Nic nowego. Widok zaskoczenia na twarzy tego
przygłupa zawsze sprawia mi przyjemność…
- Ciekawe – Nott spojrzał na Dracona z obrzydzeniem,
odwracając po chwili wzrok i wbijając go gdzieś w stół Gryfonów.
- A temu co? – Blaise przysiadł się do przyjaciela,
spoglądając na Teodora.
- A bo ja wiem? Mądrego udaje – prychnął i zamilkł,
pogrążając się głęboko w swoich zamyśleniach.
Reszta śniadania minęła im w przyjaznej atmosferze. Nikt z
nikim się nie pokłócił, nikt nie zawracał mu głowy, nikt nie starał się
nafaszerować go eliksirem miłosnym. Mógł w spokoju przemyśleć to, co wyznał
dzisiejszego poranka swoim przyjaciołom.
Gdy minął wyznaczony czas, zwinął się prędzej niż ktoś
zdążył to zauważyć. Nie wiedząc gdzie iść, zaszedł na błonia…
Pierwszą lekcją, jaką Ślizgoni mieli dzisiaj odbyć miała być
Opieka nad Magicznymi Stworzeniami w towarzystwie Gryfonów. Nikt nie był zbyt
optymistycznie nastawiony na te zajęcia, zwłaszcza, że lekcje te prowadził
Rubeus Hagrid – gajowy w Hogwarcie. Ten ekscentryczny nauczyciel znany był ze
swego zamiłowania do niebezpiecznych bestii. Smoki, akramantule, sklątki
tylnowybuchowe, niuchacze, hipogryfy. Mimo iż zagrażały one życiom uczniów,
sprawiały także wiele przyjemności. Nie oznaczało to jednak, że studenci byli
zachwyceni z tych zajęć… Z ociąganiem więc kierowali się na polane przylegającą
do Zakazanego Lasu, gdzie obecnie stał ich nauczyciel wraz ze stadem
hipogryfów.
- Och, już jesteście! – owłosiona twarz gajowego
rozjaśniała, gdy dojrzał nadchodzących uczniów. – Cieszę się, że przybyliście
tak szybko. Dzisiaj… - zaczął, gładząc jedno z bestii po piórach. – Dzisiaj
zajmiemy się hipogryfami. Od pamiętnej trzeciej klasy – spojrzał złowrogo na
Malfoya – nie mieliśmy z nimi żadnej lekcji.
Spojrzał po kolei na każdego zebranego, próbując coś z nich
wyczytać. Nikt jednak nie próbował wyrazić swego zdania na temat tego, co było
dość… zadziwiające. Żadnej reakcji ze strony Ślizgonów?
- Cholibka… Dobrze więc, kto mi powie, jak się zająć
hipogryfem?
W górę niemal natychmiast powędrowały dwie ręce. Jedna – jak
zwykle w sumie – należała do Hermiony, druga… do Draco.
- Proszę, proszę… Malfoy? – Hagrid spojrzał na blondyna z
niekrytym zaskoczeniem. – Słuchamy więc, co takiego masz do powiedzenia.
- Panie profesorze – zaczął blondyn bez zająknięcia – z
Hipogryfem trzeba postępować ostrożnie. Jest to zwierzę majestatyczne, dumne,
agresywne na wszelkie obrazy. By mieć jakiekolwiek szanse na pozytywne
przyjęcie z jego strony, trzeba podejść, ukłonić się i czekać, aż się odkłoni.
I TYLKO WTEDY, gdy to zrobi, możemy czuć się w pełni bezpiecznymi. Zdarzają się
także przypadki osiodłania. Jedyne znane mi takie zdarzenie, miało miejsce na
naszym trzecim roku. Jeźdźcem był wtedy Potter – wskazał na bliznowatego – i
zyskał w ten sposób przyjaciela. Kolejnego…
Po raz kolejny tego dnia Gryfoni zostali pozytywnie
zaskoczeni przez Dracona Malfoya, choć teraz i domownicy Węża emanowali
zaskoczeniem i niedowierzeniem.
- Dwadzieścia punktów dla Slytherinu – burknął Rubeus, który
całkowicie zaskoczony przez blondyna, nie wiedział co zrobić.
- Dziękuje – odparł z uśmiechem i wrócił do swojego
towarzystwa, które przywitało swego lidera z wielkim optymizmem. Już drugiego
dnia ich pobytu w Hogwarcie zdobył on punkty dla swojego domu. Być może
niewiele, ale zawsze to coś, nieprawdaż?
Reszta lekcji minęła im już w miarę luźnej atmosferze. Nim
się spostrzegli, Hagrid zakończył zajęcia i odesłał uczniów na następną lekcję.
Eliksiry ze Snape’em. Postrach Hogwartu…
Zaszli pod salę w sam raz na rozpoczęcie. Gdy Mistrz
Eliksirów dał im znak, że mogą wejść, zrobili to bez większych oporów.
Zatrzymali się jednak we wnętrzu, zaskoczeni tym, co ujrzeli.
Komnaty w których odbywała się lekcja, niemal zawsze skąpana
była w mroku, oświetlana jedynie kilkoma nikłymi świecami. Tym razem jednak,
całe pomieszczenie było niemal całkowicie pochłonięte przez ciemność, a
oświetlenie które dotychczas tu było, zanikło wraz z humorem uczniów.
Niemal przy każdym stoliku znajdowały się miedziane kociołki,
obok niezbędne ingredencje.
- Siadać – warknął profesor Snape, który chwilę później
siadł za biurko.
Jego głos był lodowaty, pozbawiony wszelakich uczuć. Pierwszy
raz od wielu lat nauki, mistrz eliksirów całkowicie wyzbył się emocji. Co go do
tego zmusiło? Zawsze okazywał choć krztynę tego, co ma człowiek. A teraz? Pustka.
- W tym roku zdajecie OWUMENT’y, ostatni egzamin w waszym
nic nie wartym życiu, który zadecyduje o tym jak nisko będziecie pracować. Kto
nie zamierza się przykładać – tu wyraźnie spojrzał na Pottera, który dzielnie
wytrzymał jego wzrok – niech opuści tą klasę w tej chwili.
Sześciu Gryfonów w towarzystwie dwójki Ślizgonów opuściło
salę w szybkim tempie, nie chcąc się narazić. Profesor Snape ciskał w nich
niewidzialne pioruny, gdy ostatnia osoba wyszła i zamknęła za sobą wejście.
- Skoro już pozbyliśmy się gorszej partii – wysyczał ostatnie
słowa, delektując się ich smakiem – to bierzcie się do warzenia. Na stole macie
składniki, na tablicy instrukcję. Czas do końca lekcji – dodał po chwili i
wrócił do czytania swojej książki.
Chwilę później dało się słyszeć ciche pomruki, gdy szereg
uczniów wziął się do pracy.
Draco spojrzał na tablicę. Mieli uwarzyć Eliksir Żywej
Śmierci, jeden z najpotężniejszych jakie istnieją. To był ciężki orzech do
zgryzienia, zwłaszcza, że nigdy go nie ćwiczył. Nie chciał jednak narazić się
swemu ojcu chrzestnemu, więc postępował zgodnie z instrukcjami na tablicy.
Po niecałych dwóch godzinach nastąpił… wypadek. Draco
uzyskał już odpowiedni stan wywaru i musiał czekać. Nie chcąc jednak siedzieć
przy ławce bezczynnie, skierował się w stronę Snape’a, który obecnie stał w
jednym z kątów Sali i przyglądał się wszystkiemu i wszystkim.
Blondyn był już w połowie klasy, gdy kątem oka ujrzał dwójkę
Gryfonów, którzy w mgnieniu oka znaleźli się pod swoimi ławkami.
- Draconie! – warknął Severus, odpychając jednego z uczniów
i biegnąc do chłopaka. – Uważaj!
Chłopak nie zdążył jednak wziąć sobie tej rady do serca. Nie
minęła raptem sekunda, poczuł przeogromny ból w prawym ramieniu, a potężny
wybuch odepchnął go od ławki i odrzucił na sam tył. Arystokrata uderzył w jedną
z ławek na samym tyle, odbił się od niej i „przywitał” ścianę. Stracił przytomność
w trybie natychmiastowym, nie wiedząc gdzie jest i co robi…
- Kurwa! – zaklął cicho pod nosem, podbiegając do ciała. –
Nott, Zabini, zabrać go do Skrzydła Szpitalnego, teraz!
Dwaj przyjaciele zerwali się z miejsca przy swoich ławkach, zostawiając
na wpół skończone eliksiry i na oczach całej klasy, chwycili chłopaka za ręce i
nogi, i wynieśli go z klasy, uważając by nie uderzył o którąś ze ścian.
Z Draconem nie było żadnego kontaktu. Głowa opadała na prawy
bok, z którego tryskała fontanna krwi. Sterczał tam spory kawałek miedzianego
kociołka, wbity głęboko w ciało Ślizgona. Źle to wyglądało.
- Ten Gryfon nie ma życia w tej szkole – warknął czarnoskóry,
gdy wynosili chłopaka z dolnych poziomów szkoły.
- Nie bój nic, Blaise – prychnął Nott. – Bądź cicho, zaraz
będzie przedstawienie.
Miał rację. Nie minęło dwie sekundy, a po korytarzu rozniósł
się przerażający krzyk Snape’a. Teraz, pomyślał brunet, to ten Gryfon naprawdę
nie ma życia w szkole…
Do skrzydła szpitalnego dotarli po dziesięciu minutach. Obaj
chłopcy byli zmęczeni i sapali, oddychając głęboko. Malfoy nie należał do
najlżejszych uczniów Hogwartu, co dodając z wysiłkiem spowodowanym wspinaczką
po schodach, nie było miłym zajęciem. Nie narzekali jednak, bowiem wiedzieli,
że jaki by on nie był, zrobiłby to samo dla swoich przyjaciół.
- Co się stało? – Pani Pomfrey wyszła zza jednego z
parawanów. – Merlinie, połóżcie go tutaj!
Chłopcy położyli Malfoya na jednym z wolnych łóżek, uważając
by nie naruszyć ręki albo głowy – z której sączyła się delikatna stróżka krwi.
- Co mu się stało?!
- Jak zwykle, Gryffindor – prychnął Blaise. – Mieliśmy lekcję
z profesorem Snape’m. Jakiemuś chłopakowi wybuchł kociołek, a że Draco stał najbliżej,
przyjął na siebie całe uderzenie.
- Stracił dużo krwi – stwierdziła fachowo, gdy obejrzała
chłopaka. – Ale dam rady go wyleczyć. Nie będzie mógł przez jakiś czas ruszać
prawą ręką, ale.. może to przeżyje, mhm?
- Oczywiście! – czarnoskóry uśmiechnął się życzliwie do
pielęgniarki. – To my już wracamy.
- Oczywiście, oczywiście – mruknęła Pomfrey, pochylając się
nad Draconem. – Najpierw panna Weasley, teraz pan Malfoy…
Diabeł zatrzymał się w pół kroku, spoglądając przerażonym
wzrokiem na magomedyczkę.
- Co się stało z Ginny?
- Przyprowadzono ją tu dzisiaj rano, leży na tym łóżku obok.
Jest nieprzytomna, nie wiem nawet do kiedy…
- Cholera – zaklął pod nosem brunet, spoglądając na blond
włosego przyjaciela. – Dziękuje za informacje, do widzenia.
- Do widzenia… - pielęgniarka znów wróciła do oględzin
chłopaka, gdy tylko jego przyjaciele znikli za drzwiami.
Czuł pod sobą coś miękkiego, puszystego. Gdzie on był? W
dormitorium? Która godzina? Który dzień? Który rok?! Wszystko go bolało, mało
pamiętał. Jak po zdrowej libacji alkoholowej. Nie pamięta jednak, by ostatnio
coś pił. Czy on śni? Nie. Słyszy płacz, słyszy głosy. Jego przyjaciele?
Rodzina? Czyżby matka go odwiedziła? Gdzie on jest?
Jęknął cicho i otworzył oczy. Miał zamglony wzrok, niewiele
widział. Rozmowy i płacz ucichł. Kto to był? Czyżby to były głosy wewnątrz?
Oszalał? Obrócił delikatnie głowę w prawą stronę, skąd dobiegł go dźwięk. Czuł
to. Czuł każdy skrawek ciała. Bolało go.
To, co tam zobaczył, pozwoliło mu zapomnieć o całym bólu,
jaki w nim się kumulował. Leżała tam. Ona. Ginny. Była blada – co dostrzegł
mimo tego, że kołdra zasłaniała większość jej twarzy. Koło niej siedziały
jakieś dwie Gryfonki, Harry i Hermiona. Rona nie było, co ucieszyło skrycie
blondyna. Nie miał ochoty wysłuchiwać tej rudej kreatury. Wszyscy obecnie
milczeli i spoglądali z uwagą na Dracona.
- Malfoy, słuchaj… - zaczął Potter, spoglądając to na Ginny,
to na jej „sąsiada”.
- Potter, nie teraz – fuknął cicho, nie chcąc zaczynać
żadnej rozmowy. Okrył się szczelniej kołdrą i obrócił delikatnie głowę,
spoglądając na drzwi do Skrzydła.
- Draco… - z zamyślenia wyrwał go głos Ginny, cichy, choć
wyraźny. Chłopak znów spojrzał na dziewczynę. Płakała i wierzgała na łóżku.
Miała koszmar.
Cierpiała.
- Pani Pomfrey! – ryknął na tyle głośno, na ile pozwalały mu
płuca. Gdy tylko lekarka zjawiła się w zasięgu wzroku, odkrył się i wstał. –
Wychodzę.
Nie czuł się pewnie na nogach. Prawdę mówiąc, ledwo
utrzymywał względną równowagę, nie mówiąc już o próbie przejścia stąd, aż na
piąte piętro.
- Panie Malfoy, nie może się pan przemęczać! – magomedyczka podniosła
głos, gdy blondyn znalazł się już przy drzwiach.
- Nie będę tu leżał! – spojrzał dyskretnie na rudowłosą i
jej przyjaciół. – Wracam do siebie.
Otworzył zamaszystym ruchem drzwi i, od pasa w górę nagi,
wyszedł na korytarz pełen uczniów.
Fakt, iż przez Hogwart podróżuje pół-nagi arystokrata, ledwo
włóczący nogami, wywołał niemałą sensację wśród uczniów. Draco Malfoy znany był
ze swych podrywów, pięknego i umięśnionego ciała. Nikt tego jednak nie
sprawdził na własne oczy, a teraz… było to jasno pokazane. No, może jedynie ta
blizna po kawałku kociołka psuła ogólny wizerunek.
Blondyn upadł.
Nie wstał.
- Stary, chodź – przy jego boku pojawił się Blaise. – Cała szkoła
o Tobie mówi, chodź.
Chwycił przyjaciela pod ramię i razem udali się w stronę
salonu prefektów.
Dotarli tam po paru minutach. Odległość między jednym
pomieszczeniem, a drugim nie była zbyt wielka, toteż droga nie zajmowała wiele
czasu. Blaise zaprowadził przyjaciela do jego prywatnego dormitorium, po czym
wepchał go do łóżka.
- Jeśli się stąd ruszysz, przysięgam, nogi masz w dupie –
warknął, wychodząc z pokoju. Draco został sam. Sam jak paluszek. Jak Tomcio
Paluszek.
Następny poranek nie był już dla niego tak uciążliwi, jak
poprzedni. Żaden koszmar nie nawiedził go nocą, spał smacznie i spokojnie.
Także ból w prawej ręce zmalał do minimum, choć nadal kończyna była odrętwiała.
No cóż, będzie musiał z tym żyć do całkowitego wyleczenia. Przeciągnął się. Był
u siebie w dormitorium, został tu przetransportowany przez Blaise’a
poprzedniego dnia.
- Merlinie – jęknął Draco, gdy wstał z łóżka – to będzie
ciężki dzień…
Ubrał się w niespełna dziesięć minut. Był już grubo
spóźniony na lekcje. Obrona Przed Czarną Magią. Z jakąś zajebistą nauczycielką,
podobno. Miałby to zmarnować?!
Uczesany, wystylizowany, ubrany w czarny garnitur, wyszedł
ze swojego pokoju, uprzednio zabezpieczając go zaklęciami ochronnymi. Ktoś tu
może zawitać, jeśli nie będzie uważał. Taka Granger na przykład.
Salon prefektów był pusty. Ucieszyło go to, musiał szczerze
przyznać. Nie miał ochoty wysłuchiwać Hermiony, zwłaszcza po wczorajszym
przedstawieniu w Skrzydle. Wolał o tym zapomnieć. Wolał zapomnieć o tym, że
Ginny wymówiła jego imię. Wolał zapomnieć o tym, co do niej poczuł. Wolał… Ale
czy naprawdę tego chciał? Gdy ruda wymówiła wczoraj jego imię, był wniebowzięty,
choć musiał to ukrywać. Teraz nie czas na takie przemyślenia, kretynie,
zbeształ się Draco, wchodząc po schodach kierujących do Sali, gdzie odbywała
się OPCM.
Gdy znalazł się przed drzwiami, zapukał delikatnie i wszedł
do środka.
- Yyy… Dzień Dobry, pani profesor – zwrócił się do drobnej
blondynki za biurkiem – przepraszam za spóźnienie. Miałem wczoraj mały…
wypadek.
- Ach, pan Malfoy, czyż tak? – zaszczebiotała słodko,
spoglądając na krocze Dracona. – Proszę usiąść.
Chłopak uśmiechnął się przebiegle, kierując swe kroki ku
czarnoskóremu, który grzał mu miejsce. Ta lekcja to będzie prawdziwa gratka…
Co do Hipogryfów - Malfoy wie o nich wszystko. Z własego doświadczenia...
OdpowiedzUsuńWypadki - to w Hogwarcie normalka. Ciekawi mnie tylko czemu Ginny też wylądowała w skrzydle szpitalnym. Czyżby miała koszmar albo jakiś atak?...
Rozdział naprawdę świetny! Wprowadza w niejaki lekki stan upojenia, chce się więcej i więcej.
Tak więc pozdrawiam i czekam na dalszy rozkwit akcji :)
Super :)
OdpowiedzUsuńCzekam na nastepny :)
Hej! Przeniosłam bloga na blogspot. W związku z tym zapraszam na nową miniaturkę juz pod nowy adres :-) http://granger-malfoy-po-latach.blogspot.com/2015/05/trzy-miesiace-z-zycia.html
OdpowiedzUsuń