sobota, 24 października 2015

Rozdział VII

Obrona Przed Czarną Magią, w skrócie OPCM, jak nazywało ją większość uczniów, mijała mu we względnym spokoju.  Mając na uwadze ostatni wypadek, nowa nauczycielka, profesor Larien nie wybierała go od dłuższego czasu do odpowiedzi. Miał dzięki temu sporo czasu, by przemyśleć ostatnie wydarzenia. Brał już udział w trzech akcjach śmierciożerców. Czarny Pan coraz częściej zlecał mu zadania… Był pewny, że już wkrótce straci życie bezpowrotnie. Duch wolności i uporządkowanego życia raz na zawsze uleci z jego ciała. Przyjmie Mroczny Znak, znamię Voldemorta. Gdy wszystko się skończy, czy zwycięstwem Zakonu, czy sług mroku, jego życie dobiegnie końca. Nie będzie już światła, nie będzie ciemności. Będzie tylko on, zagubiony pośród setek ludzi…
Brał udział w porwaniu Ginny, co umocniło jego pozycję w szeregach TKINWW jeszcze bardziej. Jego rodzina zaczęła wracać w łaski Czarnego Pana po klęsce w Ministerstwie, on zaczął wracać do łask…
Potem ją uratował. Znając uległość swego ojca do Tegojakmutam, prędzej czy później wyda się, kto pomógł wydostać się Rudej… A wtedy, oj Merlinie, ciężko będzie… Nigdy nie był wystarczająco dobry w oklumencji. Jeśli Voldemort weźmie go na przesłuchanie, wyjdą wszystkie jego troski. Wszystkie zmartwienia, tajemnice… Matka będzie zagrożona, Astoria będzie zagrożona… Ginny będzie zagrożona.
Jeśli już mówić o kobietach, Draco od dłuższego czasu nie potrafił się określić. Astorię znał od dawna, podkochiwał się w niej. Gdy ją zdobył, był najszczęśliwszym człowiekiem chodzącym w Hogwarcie. Dbał o nią, zapraszał na kolacje, mówił, że kocha, że jej nie opuści – chyba, że sama o tym zdecyduje… Jednakże, pod koniec szóstego roku pojawiła się ona, ruda wiewióra, Ginny. Osoba, do której zawsze odnosił się z pogardą, która wycierpiała wiele przez jego przezwiska, przez jego szykany. Wbiła się niczym szpikulec, jak drzazga w jego serce i nie opuściła go, jakby już zarosła, wraz ze skórą, wczepiona w najtwardszy kamień. W jej uratowaniu widział szansę odkupienia swoich błędów, odkupienia przeszłości i zdobycia jej serca. Gdyby tylko wiedziała kto ją uratował..
Nie mógł się jednak zdradzić. Nie chciał jej zdobyć poprzez… wdzięczność. Chciał się starać, widzieć jak mu odpuszcza jego grzechy i zakochuje się, powoli i delikatnie…  Złota Trójca także go nie wygada - pod żadnym pozorem nie chcieli dopuścić, by ruda mu dziękowała. Przynajmniej jeden plus z ich nienawiści…
- Smoku – z zamyślenia wyciągnął go jego przyjaciel, Blaise.
Cała klasa spoglądała na niego z kpiącymi uśmieszkami, bliska wybuchnięcia. Podobny wyraz twarzy miała nauczycielka. Ale przecież.. on nic nie zrobił.
- Przepraszam, pani profesor, co pani mówiła? Nie słuchałem przez ostatnie parę minut…
- Pytałam, co byś zrobił, gdyby teraz…. Szkołę zaatakowali… śmierciożercy – uśmiechnęła się do niego uroczo, zachęcając tym samym do odpowiedzi.
- Gdyby groziło mi, albo komuś mi bliskiemu niebezpieczeństwo – spojrzał na Blaise’a, Pansy i Astorię – to.. zabiłbym ich – odpowiedział chłodno, bez żadnych uczuć, bez skrupułów. – Jeśli ktoś krzywdzi moich bliskich, sam nie zasługuje, by mu darowano. Dlatego też, sectusempra, albo Avada. Jedyne rozwiązanie. Słudzy Sami-Wiecie-Kogo nie patrzą, czy to pies, kobieta, czy niemowlak. Zabijają bez litości, więc i my musimy się bronić wszelakimi sposobami.
Wszyscy milczeli, spoglądając na pół przerażonym, na pół zdumionym spojrzeniem w stronę młodego arystokraty. Nikt nie przypuszczał, że w tym młodzieńcze drzemie ukryta chęć dbania o bliskich. Był w końcu znany ze znęcania się nad innymi.  Największy szok jednak przeżył Gryffindor, zwłaszcza Złota Trójca. Wymieniali pomiędzy sobą spojrzenia, szeptali i uśmiechali się drwiąco. Malfoy tego nie widział, albo udawał, że nie dostrzega.
Profesor Larien spoglądała w stalowe oczy młodzieńca, analizując dokładnie jego słowa. Była zaskoczona. Nie miała pojęcia, że Malfoy’e są tacy opiekuńczy w stosunku do bliskich. Znała jego ojca ze słyszenia, wiedziała, że nigdy nie okazywał publicznie uczuć. A Dracon? On był inny.
Nauczycielka zarządziła mały turniej pomiędzy uczniami, chcąc najwyraźniej sprawdzić jak spisali się pozostali nauczyciele. Quirrel, rozdygotany profesor posiadający wątłą dusze Czarnego Pana w swoim ciele, Lockhart – zapatrzony w siebie „celebryta”, wielokrotny złodziej historii innych czarodziei,  Lupin – wilkołak, przyjaciel „seryjnego mordercy” Syriusza Blacka, Barty Crouch Jr. zamieniony w Moody’ego – wierny sługa Tegoktóregoimienialepiejniewymawiać, Umbrige – najmniej lubiana nauczycielka, ropucha, założycielka Brygady Inkwizycyjnej. I na sam koniec Snape. Severus Snape. Śmierciożerca, obecnie nauczyciel eliksirów. Srogi i bezwzględny. Ale tylko dla nielicznych! Każdy z nich zostawił po sobie ślad w umysłach młodych ludzi, więc może i ona zostawi? Jako ta, od której dowiedzieli się najwięcej? Ta, która swą urodą przekonywała każdego do nauki?
- Pojedynki będą odbywać się w kolejno według alfabetu. Osoba, która pokona wszystkie pozostałe, zmierzy się ze mną.
To przelało czarę goryczy. Nie było osoby – z płci męskiej rzecz jasna! – która nie chciałaby się zmierzyć z piękną panią nauczyciel.


Lekcja skończyła się parę minut później, za co chłopak dziękował Merlinowi. Nie zdążył stoczyć pojedynku z profesorką, ale jak najszybciej chciał zniknąć z klasy, zaszyć się gdzieś, gdzie nie będzie męczony pytaniami. Znał swoich przyjaciół, znał członków domu Slytherina, znał Gryffindor. Ktoś prędzej czy później by go zaczepił, a wtedy – zalany falą pytań – nie miałby wyjścia by nie odpowiedzieć.
Dlatego też, gdy tylko miał ku temu okazję, zaszył się w jednej z klas by odczekać falę, która miała wkrótce nadejść. Nie mógł jednak przesadzić. Miał za chwile transmutacje z McGonagall. Opiekunka domu Lwa nie przepadała za młodym Malfoy’em, podobnie zresztą jak opiekun domu Węża za Potterem. I młodym, i starym.
Odczekał kilka minut i przemknął się pod drzwi klasy. Nie miał ochoty na konfrontacje, dlatego jako pierwszy wszedł do klasy, gdy nadszedł czas lekcji.
Usiadł sam, z dala od swoich przyjaciół, z dala od gryfonów, puchonów i Krukonów. Jak najdalej.
- Panie Malfoy, może mi pan wyjaśnić, jaki jest powód tego, że się pan ciągle oddala od reszty?
I znów był na językach całej klasy, która zaczęła z niego drwić, wyśmiewać się i rzucać przekleństwami w jego stronę. Blondyn nie zwracał na to uwagi. Był już przyzwyczajony do tego, że większość go nie lubi. No cóż. Nie każdemu można dogodzić. Jedni są przyjaźni, drudzy wulgarni, trzeci wrogo nastawieni do czarnych…
Nie odpowiedział.
Wpatrywał się stalowymi oczyma gdzieś ponad głowę nauczycielki, nie zwracając uwagi na poirytowanie na twarzy opiekunki Lwów. Mimo, iż OWUMENT’y były już w tym roku, nie miał głowy do nauki. Nie teraz, gdy osoba, którą pragnął tak zażyle zobaczyć, leży nieprzytomna w skrzydle szpitalnym.
Powstrzymał łzę napływającą do oka i odwrócił wzrok, nie chcąc się zdradzić.
- Panie Malfoy, proszę za mną – jego spokój nie trwał długo. McGonagall już kierowała się w stronę drzwi. – Szybciej. Nie mam całego dnia.
Uśmiechnął się półgębkiem do klasy i wstał, szurając krzesłem. Leniwym krokiem ruszył za Minewrą. Wiedział gdzie go kieruje. Do miejsca, gdzie każdy uczeń czuje się… stłamszony. Prowadziła go bowiem do pokoju najpotężniejszego czarodzieja na świecie. Do samego Dumbledore’a.
Wlókł się za nią przez korytarze, nucąc po cichu jedną z jego ulubionych piosenek. Nie czuł strachu, nie czuł dyskomfortu. Wiedział po co tam idzie i jakiego rodzaju pytania mu tam zadadzą.
Z perspektywy czasu, gdy patrzył na konfrontacje z Dumbledore’m tamtego dnia, chciało mu się śmiać. Jaki on był wtedy młody i głupi, jak łatwo dał się ponieść emocją. Był to bowiem czas wyjątkowy. Te kilka minut, które spędził w pokoju dyrektora miało zmienić jego życie już na zawsze.
Sam nie wiedział, kiedy znalazł się w gabinecie Albusa. Stał po prostu zaraz za drzwiami i spoglądał na błękitne oczy za szkłem. Na ustach dyrektora błąkał się delikatny uśmiech. Gestem ręki pokazywał mu jedno z wolnych siedzeń, zapraszając głębiej w pomieszczenie.
Postawił pierwszy krok.
Potem drugi i trzeci.
Był już przy krześle, gdzie zasiadł wygodnie i oparł się o oparcie. Wciągnął głęboko powietrze, popatrzył się w okół, wypuścił i zapytał:
- Tak więc, czego pan chce, panie dyrektorze?
- Panie Malfoy… Doniesiono mi kilka chwil wcześniej, że zjawił się pan ostatniego dnia wakacji na Grimuald Place 12, gdzie mieści się siedziba Zakonu Feniksa. Z tego, co udało mi się zrozumieć, nie był pan tam sam. Przyniesiono bowiem Ginny Weasley, którą jakiś czas wcześniej porwano na Pokątnej. Czy mógłby mi to pan wyjaśnić?
Chłopak zastanawiał się przez krótką chwilę, chcąc jak najlepiej odpowiedzieć. Stwierdził, że i tak niczego nie ukryje. To był Dumbledore, on zawsze wszystko wiedział i wszędzie był. Nie bez powodu Voldemort bał go przez te wszystkie lata. Gdyby nie fakt, że nadal żyje, Hogwart już od dawna byłby w rękach śmierciożerców. W rękach ludzi, którzy są… tacy sami jak on sam. Jak Draco. Morderców i okrutników… Nie musiał się oszukiwać. Tak go sobie wyobrażali ludzie i takim się stanie, jeśli nadal będzie zasilał szeregi Czarnego Pana. Nie mógł jednak odejść. Zbyt dużo ważnych dla niego osób mogłoby zostać martwymi. Tom nie wybaczał, zabijał bez litości.
- Panie dyrektorze, odpowiedź na to pytanie mi może trochę zająć…
- Mamy czas chłopcze, mamy czas. Chce wiedzieć dokładnie, skąd znasz lokalizację, dlaczego to zrobiłeś, jakimi pobudkami się kierowałeś i czy Voldemort wie o tym miejscu.
- Zaczynając od Czarnego Pana.. Nie, Ten-Którego-Imienia-blablabla- wymawiać nie wie o waszym „pięknym” domku Zakonu. I nie dowie, bynajmniej nie z mojej własnej woli. Co do reszty… Mhm… Powód tego wszystkiego jest naprawdę banalny, panie dyrektorze. Zastanawia się pan, dlaczego i kto uwolnił Ginny? Ja to zrobiłem i miałem w tym ukryty cel.
- Ukryty cel? O co Ci chodzi? – Albus był wyraźnie zaciekawiony.
Do teraz siedział spokojnie, patrząc to na Malfoy’a, to na Fawkesa – swojego feniksa. Gdy jednak blondyn wspomniał coś o „celu”, spojrzał na niego z wielkim zaciekawieniem.
- Chodzi o Ginny, panie profesorze… - na bladych policzkach arystokraty pojawiły się delikatne rumieńce, co nie uszło uwadze dyrektora.
Dumbledore uśmiechnął się szeroko, spoglądając w oczy Dracona. Wiedział już, co nim kierowało i dlaczego uwolnił Ginny. Wystarczyło spojrzeć głębiej w jego oczy. Tam, gdzie zło Voldemorta nie przesiąkło, gdzie nauki Lucjusza nie zdołały się przebić. To tam była ukryta jego prawdziwa dusza. Dusza wrażliwca i bardzo skromnego, poukładanego chłopaka. Dlaczego jednak nie chciał jej wystawić na wierzch? Czemu ukrywał to przed swoimi znajomymi, przed rodziną?
„Ech, Tom… Niszczysz wszystko co piękne w tym chłopcu. Dlaczego…?”
- Zakochałeś się, prawda? Ginewra Weasley wpadła Ci… jak to się mówi? W oko?
- Skąd pan wie…?
- To widać, Draco. Ty nie jesteś zły, chłopcze. Jesteś zagubiony, zmęczony i wyczerpany tą ciągłą wędrówką. Ciągłe modły, by Twoim rodzicom się nie stało są dla Ciebie zbyt ciężkie. Musisz w końcu zacząć działać, panie Malfoy. Wziąć sprawy w swoje ręce…
- Ale jak, panie profesorze? Voldemort jest u szczytu potęgi, a i tak z dnia na dzień staje się coraz potężniejszy. W połowie wakacji wymordował trzy wioski mugoli w ciągu zaledwie trzydziestu minut. Sam, bez niczyjej pomocy. I nawet się nie zmęczył! Nie rozumie pan, że już nic nie da się zrobić? Nawet jeśli zwyciężycie, ludzie nie zapomną. Ślady po nim zostaną do końca życia. Tego i kilku następnych… To samo było poprzednim razem, siedemnaście lat temu, gdy Potter jakimś cudem go pokonał. Czy ktokolwiek zapomniał? Wielu do jego powrotu nadal bało się wymawiać jego przezwiska. O takich stworach ciężko jest zapomnieć.
- To prawda, Draco. Masz co do tego całkowitą rację. O Voldemorcie jeszcze długo będziemy słyszeć, nawet jeśli zwyciężymy. Wiesz dlaczego? Bo ludzie będą opowiadać o tych, którzy przyczynili się do jego upadku. O Zakonie, o Harry’m i o wielu innych, którzy do tego czasu oddali życie po to, by ten okrutnik zszedł z tego świata raz na zawsze.
- Skąd przypuszczenie, panie profesorze, że dacie radę go pokonać? Nasz… jego armia jest naprawdę potężna. Nie tylko ludzie, ale także istoty magiczne, które widujemy tylko w snach… Wielu gotów jest oddać za niego życie, byleby utrzymał się przy władzy.
- Dlatego, Draco, potrzebujemy też ludzi takich jak ty…
- Takich ja… jak? Co ma pan na myśli? – blondyn był zaskoczony słowami dyrektora. Co on chciał przez to powiedzieć? – Czego pan ode mnie chce?
- Draco, wysłuchaj mnie proszę – Albus podszedł do niego i położył rękę na ramieniu. – Chciałbym Cię prosić, byś dołączył do nas. Do Zakonu, do tych, którzy walczą o dobro. Twoja pomoc może nam się naprawdę przydać.
Młody arystokrata podskoczył z siedzenia i odsunął się od dyrektora, jak oparzony. Spojrzał na niego z wrogością i nienawiścią. Zgiął pięści aż do pobladnięcia knykci i syknął w jego stronę.
- To dlatego byłeś taki wyrozumiały, hm? Od samego początku próbowałeś wyciągnąć ode mnie jak najwięcej moich uczuć, bym łatwiej podległ Twoim ułudom?! A co z moimi rodzicami? Co z Astorią?! Mam ich zostawić na ich łaskę?!
- Posłuchaj… - Dumbledore nie wyglądał na zmieszanego - …na wojnie, zwłaszcza takiej jak ta, dla dobra ogółu czasami trzeba się poświęcić… Nie rozumiesz, że Twoja pomoc może nas doprowadzić do tego, że Voldemort szybciej odejdzie? Że jego terrory opuszczą Twoją rodzinę raz na zawsze? Wtedy nikt nie byłby zagrożony. Ani Twoja matka, ani ojciec. Tym bardziej Astoria… ani Ginny.
Trafił w czuły punkt. Miał rację. Gdyby pomógł, zdradził plany swojego obecnego przełożonego, Zakon mógłby wygrać. Ale… Czy jest gotów to zrobić? Zostawić wszystko za sobą i zacząć walczyć dla Zakonu? Blaise’a, Pansy, Astorię, Narcyzę i Lucjusza?
Spojrzał ostatni raz na dyrektora i wyszedł z pomieszczenia. To prawda, dowiedział się paru rzeczy, zrozumiał niektóre zagadnienia siedzące mu w głowie. Ale doznał też szoku i nie był w stanie poukładać tego, co w sobie miał. Dwie części jego duszy mieszały się. Dobro i zło… Tylko… Która będzie tak doskonała, że wygra?


Przez korytarze mknął jak błyskawica, chcąc oddalić się jak najdalej od gabinetu dyrektora. Ten człowiek był naprawdę dziwny, z roku na rok dowiadywał się coraz ciekawszych rzeczy. Nie był pewny, czy kiedykolwiek uda mu się go ogarnąć. A nawet jeśli, to czy sam wtedy nie stanie się tak samo dziwny? Heh… Jak to wszystko potrafi się poplątać w ciągu paru miesięcy…
Zawędrował pod drzwi Skrzydła Szpitalnego, gdzie nadal leżała rudowłosa. Nie otworzył jednak drzwi, bojąc się konfrontacji. Usłyszał bowiem trzy głosy. Trzy, które przyprawiły go o ciarki, jakich nie doznał już od dawna. Harry, Ron i Hermiona. Złota Trójca, wybawiciele, „celebryci” Hogwartu. Czy był gotów z nimi porozmawiać? Szczerze, bez skrępowania? Wiedział, że prędzej czy później nadejdzie taka chwila, w której wyjdą wszystkie brudy. I wiedział też, że to nie będzie miłe. Czy więc nie lepiej wszystko powiedzieć teraz, by mieć to z głowy?
Wszedł do środka i odskoczył zaskoczony, niemal uderzając o framugę. Wiedział, że tu są. Ale nie spodziewał się, że stoją zaraz za wejściem. Czyżby już wracali?
- Malfoy…? Czego tu szukasz? Znów miałeś wypadek? – zakpił Ron, uśmiechając się wrednie w stronę blondyna.
- Zamknij się, Ron – tym razem głosu zabrała Hermiona, spoglądając to na rudzielca, to na jasnowłosego. – Malfoy, co się stało? Czego szukasz w szpitalnym? Nie widzę, byś był uszkodzony…
- Granger…
- No, Malfoy – i w końcu Potter zabrał głos, spoglądając na swoją dziewczynę i Ginny za plecami – zadaliśmy naprawdę proste pytanie. Czego dusza pragnie…?
Nie miał wyjścia. Stwierdził, że najprościej będzie ich po prostu zapytać, jak się czuje. Nie mógł ich tak o ominąć, nie mówiąc ani jednego słowa. Miał jednak na tyle dumy i szacunku, że nawet do Gryfona się odezwie.
- Ginny… Co z nią? Jak się czuje?
Tym pytaniem był pewien, że zaskoczył wybrańca i jego świtę. No bo po co mu ta wiedza? Ciekawi go, jak jego „przyjaciele” poharatali ich najbliższą przyjaciółkę?
- Ciężko z nią. Skutki po Cruciatusie zaczynają zanikać, ale pielęgniarka, jak i magomedycy ze szpitala twierdzą, że jeszcze przez kilka najbliższych dni będzie w śpiączce. Może także mieć zaniki pamięci co do ostatnich wydarzeń. Mają jednak minąć w przeciągu miesiąca. Tylko… Draco – blondyn po raz pierwszy usłyszał, jak sławny Harry Potter wymawia jego imię. I mówił je całkiem spokonie! – Dlaczego to zrobiłeś?
Nie wiedział, co odpowiedzieć. Czy warto było zdradzić prawdę co do jego uczuć? Toczył w końcu z Gryffindorem wojnę od siedmiu lat. Czuł jednak coś takiego, co upewniło go, że są odpowiednimi ludźmi. Ludźmi, którzy wysłuchają go do końca.
- Bo ją kocham, Potter – warknął jakby od niechcenia. – Nie wiem jak, nie wiem kiedy i nie wiem dlaczego, ale ją kocham. Każdą wolną chwilę poświęcam na myśleniu o niej, o jej pięknych oczach, zadziornych oczach i pięknym ciele. Nie potrafię się powstrzymać, mimo iż boli mnie aż na tyle, że chciałbym zapomnieć. Pytasz: dlaczego? Czemu byłem tak głupi, by narazić się na złość Voldka? Nie chciałem patrzeć jak cierpi w lochach mojego dworu, torturowana przez moją szurniętą ciotunie Lestrange… Po jej ostatnich torturach, rodzice tego ciamajdy Longbottona leżą w Mungu na oddziale Urazów Magicznych… Czy zniósłbym taki sam widok z Ginny w roli głównej? Prędzej sam w siebie strzelę Avadą.
Złota Trójca stała i spoglądała na blondyna, który wylał całą prawdę bez żadnego skrępowania przed nimi. Nie tyle fakt, że to zrobił, a to co usłyszeli wprawił ich w osłupienie. Śmierciożerca, Draco Malfoy zakochał się?! I to, jak to mówili w środowisku Czarnego Pana, w „zdrajczyni krwi”?! Spojrzeli na rudowłosą, potem na Dracona i znów na rudą. Trzeba było przyznać, że oboje mieli wybuchowe charakterki, ale potrafili zachować się odpowiednio do odpowiedniej sytuacji. No i pasują do siebie pod względem wizualnym… Ale sam fakt, że ich najlepsza przyjaciółka może związać się z ich śmiertelnym wrogiem?
- Mam do was tylko jedną prośbę – głos zabrał arystokrata. – Nie mówcie jej, że to ja. Mimo, iż chciałbym, żeby wiedziała… To nie w taki sposób. Nie chce, by mi potem była na swój sposób wdzięczna, a jednocześnie chciała mnie zabić… Zbyt wiele bólu sprawiłem wam przez te wszystkie lata, czego teraz naprawdę żałuje…
Odwrócił się na pięcie i ze spuszczoną głową zaczął kierować swe kroki do drzwi.
- Nie zamierzasz jej powiedzieć o uczuciach? – Harry widocznie przejął się tym, co usłyszał przed paroma minutami. – Nic a nic? Zamierzasz cierpieć?
- Dla dobra ogółu, czasami trzeba się poświęcić…
Drzwi zamknęły się za blondynem kilka sekund później, zostawiając tym samym Gryfonów samych w pomieszczeniu. Hermiona zaczęła płakać, Harry ją pocieszał a Ron tępo wpatrywał się w ścianę, z mocno zaciśniętymi pięściami. On nie zamierzał odpuścić.

3 komentarze:

  1. Cóż, trzeba było długo czekać, ale warto było. Jeden z fajniejszych rozdziałów. Nieco melancholijny, a jednocześnie nie. Nie wiem czemu, ale według mnie ma to też sobie nastrój grozy. Poza tym: co za zmiana! Malfoy prosto z mostu wali Trójcy, że kocha Gin. A te słowa Rona na końcu... Coś czuję, że walka o Wiewiórę nie będzie zbyt łatwa. Mimo to, ciekawi mnie kiedy i jaki sposób zostaną parą oficjalnie, oraz co zrobi Ron. Znając życie - nie odpuści, ale mam nadzieję, że nie posunie się do zbyt drastycznych środków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciesze się niezmiernie, że Ci się podobało. Fakt faktem, naprawdę długo niczego nie pisałem. Ale z następnymi rozdziałami będzie już inaczej, ponieważ głowe znów rozpiera mi miliardy pomysłów.. No i jest już pisany :3

      Usuń
  2. Kocha ją! Kocha, kocha, kocha,! ahhhh, ta miłość. Świetny rozdział, jestem tu nowa ale bardzo mi się podoba :D

    http://wbrewwszystkim.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń