sobota, 24 października 2015

Rozdział VII

Obrona Przed Czarną Magią, w skrócie OPCM, jak nazywało ją większość uczniów, mijała mu we względnym spokoju.  Mając na uwadze ostatni wypadek, nowa nauczycielka, profesor Larien nie wybierała go od dłuższego czasu do odpowiedzi. Miał dzięki temu sporo czasu, by przemyśleć ostatnie wydarzenia. Brał już udział w trzech akcjach śmierciożerców. Czarny Pan coraz częściej zlecał mu zadania… Był pewny, że już wkrótce straci życie bezpowrotnie. Duch wolności i uporządkowanego życia raz na zawsze uleci z jego ciała. Przyjmie Mroczny Znak, znamię Voldemorta. Gdy wszystko się skończy, czy zwycięstwem Zakonu, czy sług mroku, jego życie dobiegnie końca. Nie będzie już światła, nie będzie ciemności. Będzie tylko on, zagubiony pośród setek ludzi…
Brał udział w porwaniu Ginny, co umocniło jego pozycję w szeregach TKINWW jeszcze bardziej. Jego rodzina zaczęła wracać w łaski Czarnego Pana po klęsce w Ministerstwie, on zaczął wracać do łask…
Potem ją uratował. Znając uległość swego ojca do Tegojakmutam, prędzej czy później wyda się, kto pomógł wydostać się Rudej… A wtedy, oj Merlinie, ciężko będzie… Nigdy nie był wystarczająco dobry w oklumencji. Jeśli Voldemort weźmie go na przesłuchanie, wyjdą wszystkie jego troski. Wszystkie zmartwienia, tajemnice… Matka będzie zagrożona, Astoria będzie zagrożona… Ginny będzie zagrożona.
Jeśli już mówić o kobietach, Draco od dłuższego czasu nie potrafił się określić. Astorię znał od dawna, podkochiwał się w niej. Gdy ją zdobył, był najszczęśliwszym człowiekiem chodzącym w Hogwarcie. Dbał o nią, zapraszał na kolacje, mówił, że kocha, że jej nie opuści – chyba, że sama o tym zdecyduje… Jednakże, pod koniec szóstego roku pojawiła się ona, ruda wiewióra, Ginny. Osoba, do której zawsze odnosił się z pogardą, która wycierpiała wiele przez jego przezwiska, przez jego szykany. Wbiła się niczym szpikulec, jak drzazga w jego serce i nie opuściła go, jakby już zarosła, wraz ze skórą, wczepiona w najtwardszy kamień. W jej uratowaniu widział szansę odkupienia swoich błędów, odkupienia przeszłości i zdobycia jej serca. Gdyby tylko wiedziała kto ją uratował..
Nie mógł się jednak zdradzić. Nie chciał jej zdobyć poprzez… wdzięczność. Chciał się starać, widzieć jak mu odpuszcza jego grzechy i zakochuje się, powoli i delikatnie…  Złota Trójca także go nie wygada - pod żadnym pozorem nie chcieli dopuścić, by ruda mu dziękowała. Przynajmniej jeden plus z ich nienawiści…
- Smoku – z zamyślenia wyciągnął go jego przyjaciel, Blaise.
Cała klasa spoglądała na niego z kpiącymi uśmieszkami, bliska wybuchnięcia. Podobny wyraz twarzy miała nauczycielka. Ale przecież.. on nic nie zrobił.
- Przepraszam, pani profesor, co pani mówiła? Nie słuchałem przez ostatnie parę minut…
- Pytałam, co byś zrobił, gdyby teraz…. Szkołę zaatakowali… śmierciożercy – uśmiechnęła się do niego uroczo, zachęcając tym samym do odpowiedzi.
- Gdyby groziło mi, albo komuś mi bliskiemu niebezpieczeństwo – spojrzał na Blaise’a, Pansy i Astorię – to.. zabiłbym ich – odpowiedział chłodno, bez żadnych uczuć, bez skrupułów. – Jeśli ktoś krzywdzi moich bliskich, sam nie zasługuje, by mu darowano. Dlatego też, sectusempra, albo Avada. Jedyne rozwiązanie. Słudzy Sami-Wiecie-Kogo nie patrzą, czy to pies, kobieta, czy niemowlak. Zabijają bez litości, więc i my musimy się bronić wszelakimi sposobami.
Wszyscy milczeli, spoglądając na pół przerażonym, na pół zdumionym spojrzeniem w stronę młodego arystokraty. Nikt nie przypuszczał, że w tym młodzieńcze drzemie ukryta chęć dbania o bliskich. Był w końcu znany ze znęcania się nad innymi.  Największy szok jednak przeżył Gryffindor, zwłaszcza Złota Trójca. Wymieniali pomiędzy sobą spojrzenia, szeptali i uśmiechali się drwiąco. Malfoy tego nie widział, albo udawał, że nie dostrzega.
Profesor Larien spoglądała w stalowe oczy młodzieńca, analizując dokładnie jego słowa. Była zaskoczona. Nie miała pojęcia, że Malfoy’e są tacy opiekuńczy w stosunku do bliskich. Znała jego ojca ze słyszenia, wiedziała, że nigdy nie okazywał publicznie uczuć. A Dracon? On był inny.
Nauczycielka zarządziła mały turniej pomiędzy uczniami, chcąc najwyraźniej sprawdzić jak spisali się pozostali nauczyciele. Quirrel, rozdygotany profesor posiadający wątłą dusze Czarnego Pana w swoim ciele, Lockhart – zapatrzony w siebie „celebryta”, wielokrotny złodziej historii innych czarodziei,  Lupin – wilkołak, przyjaciel „seryjnego mordercy” Syriusza Blacka, Barty Crouch Jr. zamieniony w Moody’ego – wierny sługa Tegoktóregoimienialepiejniewymawiać, Umbrige – najmniej lubiana nauczycielka, ropucha, założycielka Brygady Inkwizycyjnej. I na sam koniec Snape. Severus Snape. Śmierciożerca, obecnie nauczyciel eliksirów. Srogi i bezwzględny. Ale tylko dla nielicznych! Każdy z nich zostawił po sobie ślad w umysłach młodych ludzi, więc może i ona zostawi? Jako ta, od której dowiedzieli się najwięcej? Ta, która swą urodą przekonywała każdego do nauki?
- Pojedynki będą odbywać się w kolejno według alfabetu. Osoba, która pokona wszystkie pozostałe, zmierzy się ze mną.
To przelało czarę goryczy. Nie było osoby – z płci męskiej rzecz jasna! – która nie chciałaby się zmierzyć z piękną panią nauczyciel.


Lekcja skończyła się parę minut później, za co chłopak dziękował Merlinowi. Nie zdążył stoczyć pojedynku z profesorką, ale jak najszybciej chciał zniknąć z klasy, zaszyć się gdzieś, gdzie nie będzie męczony pytaniami. Znał swoich przyjaciół, znał członków domu Slytherina, znał Gryffindor. Ktoś prędzej czy później by go zaczepił, a wtedy – zalany falą pytań – nie miałby wyjścia by nie odpowiedzieć.
Dlatego też, gdy tylko miał ku temu okazję, zaszył się w jednej z klas by odczekać falę, która miała wkrótce nadejść. Nie mógł jednak przesadzić. Miał za chwile transmutacje z McGonagall. Opiekunka domu Lwa nie przepadała za młodym Malfoy’em, podobnie zresztą jak opiekun domu Węża za Potterem. I młodym, i starym.
Odczekał kilka minut i przemknął się pod drzwi klasy. Nie miał ochoty na konfrontacje, dlatego jako pierwszy wszedł do klasy, gdy nadszedł czas lekcji.
Usiadł sam, z dala od swoich przyjaciół, z dala od gryfonów, puchonów i Krukonów. Jak najdalej.
- Panie Malfoy, może mi pan wyjaśnić, jaki jest powód tego, że się pan ciągle oddala od reszty?
I znów był na językach całej klasy, która zaczęła z niego drwić, wyśmiewać się i rzucać przekleństwami w jego stronę. Blondyn nie zwracał na to uwagi. Był już przyzwyczajony do tego, że większość go nie lubi. No cóż. Nie każdemu można dogodzić. Jedni są przyjaźni, drudzy wulgarni, trzeci wrogo nastawieni do czarnych…
Nie odpowiedział.
Wpatrywał się stalowymi oczyma gdzieś ponad głowę nauczycielki, nie zwracając uwagi na poirytowanie na twarzy opiekunki Lwów. Mimo, iż OWUMENT’y były już w tym roku, nie miał głowy do nauki. Nie teraz, gdy osoba, którą pragnął tak zażyle zobaczyć, leży nieprzytomna w skrzydle szpitalnym.
Powstrzymał łzę napływającą do oka i odwrócił wzrok, nie chcąc się zdradzić.
- Panie Malfoy, proszę za mną – jego spokój nie trwał długo. McGonagall już kierowała się w stronę drzwi. – Szybciej. Nie mam całego dnia.
Uśmiechnął się półgębkiem do klasy i wstał, szurając krzesłem. Leniwym krokiem ruszył za Minewrą. Wiedział gdzie go kieruje. Do miejsca, gdzie każdy uczeń czuje się… stłamszony. Prowadziła go bowiem do pokoju najpotężniejszego czarodzieja na świecie. Do samego Dumbledore’a.
Wlókł się za nią przez korytarze, nucąc po cichu jedną z jego ulubionych piosenek. Nie czuł strachu, nie czuł dyskomfortu. Wiedział po co tam idzie i jakiego rodzaju pytania mu tam zadadzą.
Z perspektywy czasu, gdy patrzył na konfrontacje z Dumbledore’m tamtego dnia, chciało mu się śmiać. Jaki on był wtedy młody i głupi, jak łatwo dał się ponieść emocją. Był to bowiem czas wyjątkowy. Te kilka minut, które spędził w pokoju dyrektora miało zmienić jego życie już na zawsze.
Sam nie wiedział, kiedy znalazł się w gabinecie Albusa. Stał po prostu zaraz za drzwiami i spoglądał na błękitne oczy za szkłem. Na ustach dyrektora błąkał się delikatny uśmiech. Gestem ręki pokazywał mu jedno z wolnych siedzeń, zapraszając głębiej w pomieszczenie.
Postawił pierwszy krok.
Potem drugi i trzeci.
Był już przy krześle, gdzie zasiadł wygodnie i oparł się o oparcie. Wciągnął głęboko powietrze, popatrzył się w okół, wypuścił i zapytał:
- Tak więc, czego pan chce, panie dyrektorze?
- Panie Malfoy… Doniesiono mi kilka chwil wcześniej, że zjawił się pan ostatniego dnia wakacji na Grimuald Place 12, gdzie mieści się siedziba Zakonu Feniksa. Z tego, co udało mi się zrozumieć, nie był pan tam sam. Przyniesiono bowiem Ginny Weasley, którą jakiś czas wcześniej porwano na Pokątnej. Czy mógłby mi to pan wyjaśnić?
Chłopak zastanawiał się przez krótką chwilę, chcąc jak najlepiej odpowiedzieć. Stwierdził, że i tak niczego nie ukryje. To był Dumbledore, on zawsze wszystko wiedział i wszędzie był. Nie bez powodu Voldemort bał go przez te wszystkie lata. Gdyby nie fakt, że nadal żyje, Hogwart już od dawna byłby w rękach śmierciożerców. W rękach ludzi, którzy są… tacy sami jak on sam. Jak Draco. Morderców i okrutników… Nie musiał się oszukiwać. Tak go sobie wyobrażali ludzie i takim się stanie, jeśli nadal będzie zasilał szeregi Czarnego Pana. Nie mógł jednak odejść. Zbyt dużo ważnych dla niego osób mogłoby zostać martwymi. Tom nie wybaczał, zabijał bez litości.
- Panie dyrektorze, odpowiedź na to pytanie mi może trochę zająć…
- Mamy czas chłopcze, mamy czas. Chce wiedzieć dokładnie, skąd znasz lokalizację, dlaczego to zrobiłeś, jakimi pobudkami się kierowałeś i czy Voldemort wie o tym miejscu.
- Zaczynając od Czarnego Pana.. Nie, Ten-Którego-Imienia-blablabla- wymawiać nie wie o waszym „pięknym” domku Zakonu. I nie dowie, bynajmniej nie z mojej własnej woli. Co do reszty… Mhm… Powód tego wszystkiego jest naprawdę banalny, panie dyrektorze. Zastanawia się pan, dlaczego i kto uwolnił Ginny? Ja to zrobiłem i miałem w tym ukryty cel.
- Ukryty cel? O co Ci chodzi? – Albus był wyraźnie zaciekawiony.
Do teraz siedział spokojnie, patrząc to na Malfoy’a, to na Fawkesa – swojego feniksa. Gdy jednak blondyn wspomniał coś o „celu”, spojrzał na niego z wielkim zaciekawieniem.
- Chodzi o Ginny, panie profesorze… - na bladych policzkach arystokraty pojawiły się delikatne rumieńce, co nie uszło uwadze dyrektora.
Dumbledore uśmiechnął się szeroko, spoglądając w oczy Dracona. Wiedział już, co nim kierowało i dlaczego uwolnił Ginny. Wystarczyło spojrzeć głębiej w jego oczy. Tam, gdzie zło Voldemorta nie przesiąkło, gdzie nauki Lucjusza nie zdołały się przebić. To tam była ukryta jego prawdziwa dusza. Dusza wrażliwca i bardzo skromnego, poukładanego chłopaka. Dlaczego jednak nie chciał jej wystawić na wierzch? Czemu ukrywał to przed swoimi znajomymi, przed rodziną?
„Ech, Tom… Niszczysz wszystko co piękne w tym chłopcu. Dlaczego…?”
- Zakochałeś się, prawda? Ginewra Weasley wpadła Ci… jak to się mówi? W oko?
- Skąd pan wie…?
- To widać, Draco. Ty nie jesteś zły, chłopcze. Jesteś zagubiony, zmęczony i wyczerpany tą ciągłą wędrówką. Ciągłe modły, by Twoim rodzicom się nie stało są dla Ciebie zbyt ciężkie. Musisz w końcu zacząć działać, panie Malfoy. Wziąć sprawy w swoje ręce…
- Ale jak, panie profesorze? Voldemort jest u szczytu potęgi, a i tak z dnia na dzień staje się coraz potężniejszy. W połowie wakacji wymordował trzy wioski mugoli w ciągu zaledwie trzydziestu minut. Sam, bez niczyjej pomocy. I nawet się nie zmęczył! Nie rozumie pan, że już nic nie da się zrobić? Nawet jeśli zwyciężycie, ludzie nie zapomną. Ślady po nim zostaną do końca życia. Tego i kilku następnych… To samo było poprzednim razem, siedemnaście lat temu, gdy Potter jakimś cudem go pokonał. Czy ktokolwiek zapomniał? Wielu do jego powrotu nadal bało się wymawiać jego przezwiska. O takich stworach ciężko jest zapomnieć.
- To prawda, Draco. Masz co do tego całkowitą rację. O Voldemorcie jeszcze długo będziemy słyszeć, nawet jeśli zwyciężymy. Wiesz dlaczego? Bo ludzie będą opowiadać o tych, którzy przyczynili się do jego upadku. O Zakonie, o Harry’m i o wielu innych, którzy do tego czasu oddali życie po to, by ten okrutnik zszedł z tego świata raz na zawsze.
- Skąd przypuszczenie, panie profesorze, że dacie radę go pokonać? Nasz… jego armia jest naprawdę potężna. Nie tylko ludzie, ale także istoty magiczne, które widujemy tylko w snach… Wielu gotów jest oddać za niego życie, byleby utrzymał się przy władzy.
- Dlatego, Draco, potrzebujemy też ludzi takich jak ty…
- Takich ja… jak? Co ma pan na myśli? – blondyn był zaskoczony słowami dyrektora. Co on chciał przez to powiedzieć? – Czego pan ode mnie chce?
- Draco, wysłuchaj mnie proszę – Albus podszedł do niego i położył rękę na ramieniu. – Chciałbym Cię prosić, byś dołączył do nas. Do Zakonu, do tych, którzy walczą o dobro. Twoja pomoc może nam się naprawdę przydać.
Młody arystokrata podskoczył z siedzenia i odsunął się od dyrektora, jak oparzony. Spojrzał na niego z wrogością i nienawiścią. Zgiął pięści aż do pobladnięcia knykci i syknął w jego stronę.
- To dlatego byłeś taki wyrozumiały, hm? Od samego początku próbowałeś wyciągnąć ode mnie jak najwięcej moich uczuć, bym łatwiej podległ Twoim ułudom?! A co z moimi rodzicami? Co z Astorią?! Mam ich zostawić na ich łaskę?!
- Posłuchaj… - Dumbledore nie wyglądał na zmieszanego - …na wojnie, zwłaszcza takiej jak ta, dla dobra ogółu czasami trzeba się poświęcić… Nie rozumiesz, że Twoja pomoc może nas doprowadzić do tego, że Voldemort szybciej odejdzie? Że jego terrory opuszczą Twoją rodzinę raz na zawsze? Wtedy nikt nie byłby zagrożony. Ani Twoja matka, ani ojciec. Tym bardziej Astoria… ani Ginny.
Trafił w czuły punkt. Miał rację. Gdyby pomógł, zdradził plany swojego obecnego przełożonego, Zakon mógłby wygrać. Ale… Czy jest gotów to zrobić? Zostawić wszystko za sobą i zacząć walczyć dla Zakonu? Blaise’a, Pansy, Astorię, Narcyzę i Lucjusza?
Spojrzał ostatni raz na dyrektora i wyszedł z pomieszczenia. To prawda, dowiedział się paru rzeczy, zrozumiał niektóre zagadnienia siedzące mu w głowie. Ale doznał też szoku i nie był w stanie poukładać tego, co w sobie miał. Dwie części jego duszy mieszały się. Dobro i zło… Tylko… Która będzie tak doskonała, że wygra?


Przez korytarze mknął jak błyskawica, chcąc oddalić się jak najdalej od gabinetu dyrektora. Ten człowiek był naprawdę dziwny, z roku na rok dowiadywał się coraz ciekawszych rzeczy. Nie był pewny, czy kiedykolwiek uda mu się go ogarnąć. A nawet jeśli, to czy sam wtedy nie stanie się tak samo dziwny? Heh… Jak to wszystko potrafi się poplątać w ciągu paru miesięcy…
Zawędrował pod drzwi Skrzydła Szpitalnego, gdzie nadal leżała rudowłosa. Nie otworzył jednak drzwi, bojąc się konfrontacji. Usłyszał bowiem trzy głosy. Trzy, które przyprawiły go o ciarki, jakich nie doznał już od dawna. Harry, Ron i Hermiona. Złota Trójca, wybawiciele, „celebryci” Hogwartu. Czy był gotów z nimi porozmawiać? Szczerze, bez skrępowania? Wiedział, że prędzej czy później nadejdzie taka chwila, w której wyjdą wszystkie brudy. I wiedział też, że to nie będzie miłe. Czy więc nie lepiej wszystko powiedzieć teraz, by mieć to z głowy?
Wszedł do środka i odskoczył zaskoczony, niemal uderzając o framugę. Wiedział, że tu są. Ale nie spodziewał się, że stoją zaraz za wejściem. Czyżby już wracali?
- Malfoy…? Czego tu szukasz? Znów miałeś wypadek? – zakpił Ron, uśmiechając się wrednie w stronę blondyna.
- Zamknij się, Ron – tym razem głosu zabrała Hermiona, spoglądając to na rudzielca, to na jasnowłosego. – Malfoy, co się stało? Czego szukasz w szpitalnym? Nie widzę, byś był uszkodzony…
- Granger…
- No, Malfoy – i w końcu Potter zabrał głos, spoglądając na swoją dziewczynę i Ginny za plecami – zadaliśmy naprawdę proste pytanie. Czego dusza pragnie…?
Nie miał wyjścia. Stwierdził, że najprościej będzie ich po prostu zapytać, jak się czuje. Nie mógł ich tak o ominąć, nie mówiąc ani jednego słowa. Miał jednak na tyle dumy i szacunku, że nawet do Gryfona się odezwie.
- Ginny… Co z nią? Jak się czuje?
Tym pytaniem był pewien, że zaskoczył wybrańca i jego świtę. No bo po co mu ta wiedza? Ciekawi go, jak jego „przyjaciele” poharatali ich najbliższą przyjaciółkę?
- Ciężko z nią. Skutki po Cruciatusie zaczynają zanikać, ale pielęgniarka, jak i magomedycy ze szpitala twierdzą, że jeszcze przez kilka najbliższych dni będzie w śpiączce. Może także mieć zaniki pamięci co do ostatnich wydarzeń. Mają jednak minąć w przeciągu miesiąca. Tylko… Draco – blondyn po raz pierwszy usłyszał, jak sławny Harry Potter wymawia jego imię. I mówił je całkiem spokonie! – Dlaczego to zrobiłeś?
Nie wiedział, co odpowiedzieć. Czy warto było zdradzić prawdę co do jego uczuć? Toczył w końcu z Gryffindorem wojnę od siedmiu lat. Czuł jednak coś takiego, co upewniło go, że są odpowiednimi ludźmi. Ludźmi, którzy wysłuchają go do końca.
- Bo ją kocham, Potter – warknął jakby od niechcenia. – Nie wiem jak, nie wiem kiedy i nie wiem dlaczego, ale ją kocham. Każdą wolną chwilę poświęcam na myśleniu o niej, o jej pięknych oczach, zadziornych oczach i pięknym ciele. Nie potrafię się powstrzymać, mimo iż boli mnie aż na tyle, że chciałbym zapomnieć. Pytasz: dlaczego? Czemu byłem tak głupi, by narazić się na złość Voldka? Nie chciałem patrzeć jak cierpi w lochach mojego dworu, torturowana przez moją szurniętą ciotunie Lestrange… Po jej ostatnich torturach, rodzice tego ciamajdy Longbottona leżą w Mungu na oddziale Urazów Magicznych… Czy zniósłbym taki sam widok z Ginny w roli głównej? Prędzej sam w siebie strzelę Avadą.
Złota Trójca stała i spoglądała na blondyna, który wylał całą prawdę bez żadnego skrępowania przed nimi. Nie tyle fakt, że to zrobił, a to co usłyszeli wprawił ich w osłupienie. Śmierciożerca, Draco Malfoy zakochał się?! I to, jak to mówili w środowisku Czarnego Pana, w „zdrajczyni krwi”?! Spojrzeli na rudowłosą, potem na Dracona i znów na rudą. Trzeba było przyznać, że oboje mieli wybuchowe charakterki, ale potrafili zachować się odpowiednio do odpowiedniej sytuacji. No i pasują do siebie pod względem wizualnym… Ale sam fakt, że ich najlepsza przyjaciółka może związać się z ich śmiertelnym wrogiem?
- Mam do was tylko jedną prośbę – głos zabrał arystokrata. – Nie mówcie jej, że to ja. Mimo, iż chciałbym, żeby wiedziała… To nie w taki sposób. Nie chce, by mi potem była na swój sposób wdzięczna, a jednocześnie chciała mnie zabić… Zbyt wiele bólu sprawiłem wam przez te wszystkie lata, czego teraz naprawdę żałuje…
Odwrócił się na pięcie i ze spuszczoną głową zaczął kierować swe kroki do drzwi.
- Nie zamierzasz jej powiedzieć o uczuciach? – Harry widocznie przejął się tym, co usłyszał przed paroma minutami. – Nic a nic? Zamierzasz cierpieć?
- Dla dobra ogółu, czasami trzeba się poświęcić…
Drzwi zamknęły się za blondynem kilka sekund później, zostawiając tym samym Gryfonów samych w pomieszczeniu. Hermiona zaczęła płakać, Harry ją pocieszał a Ron tępo wpatrywał się w ścianę, z mocno zaciśniętymi pięściami. On nie zamierzał odpuścić.

niedziela, 3 maja 2015

Rozdział VI



Gdy pierwsze promyki słońca zalały błonia Hogwartu, on zbudził się niemal natychmiast. Jego stalowe oczy napotkały zielony baldachim. Spojrzał w okno.
Miał płytki sen, przez całą noc dręczyły go koszmary. Dlatego, gdy poczuł pierwsze promienie, które z nieudolnością próbowały przebić się przez resztę materiału na oknie, postanowił wstać.
Pierwsze dni roku szkolnego zawsze były piękne. Słonko oświetlało cały świat, cieszyło się wraz z uczniami, którzy niemal każdą chwilę spędzali na powietrzu. Świat wydawał się wtedy… taki kolorowy, pozbawiony całego zła. Pozbawiony Voldemorta.
Chłopak odkrył się i wstał. Skierował swe kroki do łazienki, powoli, jakby delektując się dotykiem bosych stóp na wykładzinie. W końcu jednak dotarł do drzwi, które otworzył jednym zamaszystym ruchem.
Łazienka była dużym pomieszczeniem, utrzymywanym w kolorze srebra i zieleni. Po lewej, w głębi stała ogromna wanna, zdolna pomieścić do ośmiu osób – i jeszcze byłoby miejsce! Po prawej zaś stał prysznic, obszerny i błyszczący. W sam raz na igraszki z dziewczynami.
Wybrał drugą opcję.
Wszedł do kabiny dosyć prężnie, odkręcił kurki w kształcie węży i zanurzył się w gorącym strumieniu. Para, która unosiła się nad powierzchnią, skrywała nie tylko białe kłęby dymu. Wśród całej chmury skrywały się także uczucia, troski, obawy, zdrady, ból…
Chcąc czy nie, musiał przyznać, że się bał. Wojna potrafiła złamać każdego, jeśli tylko uderzyła w czuły punkt. W jego przypadku była to matka i ojciec – może lekko sadystyczny, ale kochający jednocześnie. Każdego dnia bał się o nich, bał się, iż więcej ich nie zobaczy.
- Och… - jęknął, gdy gorący strumień spłynął mu po ciele. – To jest dla mnie za cięż….
- Draco!
Po pomieszczeniu rozległ się krzyk Zabiniego. Odwrócił głowę w stronę skąd dobiegł dźwięk i, cudem rzecz jasna, powstrzymał się przed rzuceniem Avady. W drzwiach, seksownie oparty o framugę stał czarnoskóry. Tuż obok niego z rumieńcami na twarzy, stały dwie ślizgonki – Astoria i Pansy.
- Moment, już wychodzę! – warknął, odwracając ponownie głowę w stronę kurków.
Zakręcił je, chwytając jednocześnie ręcznik leżący obok kabiny. Wytarł się bez pośpiechu, wiedząc, że i tak rozmowa go nie ominie. Przeczuwał o co chodzi, wolał jednak potrzymać ich w niepewności. Jednocześnie jednak był zły, wściekły. Negatywne emocje emanowały z niego jak gorąc ze słońca. Kąpiel była jego chwilą wytchnienia, momentem oddalenia się od trosk ludzkich. Została mu jednak przerwana, za co – jak przysiągł sobie w duchu – Blaise jeszcze kiedyś zapłaci. Owinął się materiałem wokół bioder, zasłaniając swoje przyrodzenie i wyszedł spokojnym krokiem z pomieszczenia, uprzednio notując w głowie, by przy następnej kąpieli zamknąć łazienkę, albo, co lepsze – cały pokój prefektów.
- Czego? – warknął na powitanie, kierując swe kroki do szafy w jednym z rogów.
Mebel, do którego skierował się blondyn, była wysoką szafką skrywającą wszystkiego jego ciuchy. Choć trzeba przyznać, iż nie było tego wiele. Szata wyjściowa, szata, którą przyodziewał dawniej na lekcje, parę czarnych garniturów i koszul w tym samym kolorze. Obok zaś stała komoda, skrywająca w swoim wnętrzu masę skarpetek i bielizny. Nie zawsze była ona przeznaczona tylko dla mężczyzn.
- Bardzo miłe powitanie, Smoczku – prychnął brunet i uśmiechnął się kpiąco. – Co tam?
- Przerwaliście mi poranną kąpiel i zniszczyliście wyśmienity humor tylko dlatego, że interesuje was to, co u mnie?! – odwrócił się w ich kierunku i spiorunował przyjaciela. Ten jednak nic sobie z tego nie zrobił.
- Oczywiście! – potwierdził, uśmiechając się do niego. – Interesujemy się naszym Smoczkiem! Przecież to gatunek niemal na wymarciu, prawda dziewczyny?
Obie zachichotały cicho i kiwnęły delikatnie głowami w oznace potwierdzenia.
- Mówcie czego chcecie, potem wynocha z moich komnat! – warknął, wyciągając jeden z garniturów i bieliznę.
Przyjaciele spojrzeli po sobie ukradkiem, potem na Dracon i znów na siebie. Głos zabrał Zabini, choć nie był już delikatny i skory do śmiechu, a donośny i poważny.
- Draco – zaczął – wszyscy widzimy, że gryzie Cię coś poważnego. Przez całą wczorajszą podróż mało mówiłeś, częściej wybywałeś z wagonu na samotne przechadzki. Kolację także szybko skończyłeś i, nim zdążyliśmy się obejrzeć, Ciebie już nie było. Co się stało?
- Nic się nie stało! – odpowiedział może troszkę za głośno, co zdradziło że kłamie.
- Kochany, proszę… - tym razem głos zabrała Astoria. – Jeśli coś Cię trapi, powiedz nam. Pomożemy Ci.
Arystokrata spojrzał na nią spokojniejszym wzrokiem, niż na Diabła, ale nadal był zły. Przeniósł wzrok na pozostałą dwójkę, zatrzymując się na Pansy. Ona, jako jedyna z tej trójki jeszcze się nie odezwała. Czyżby coś podejrzewała?
- Smoku – zaczęła po chwili namysłu – czy Twoje zachowanie ma coś wspólnego z…
-Zamilcz! – warknął blondyn, spoglądając na nią z furią w oczach. – Astorio, kochanie, proszę Cię, wyjdź na jakiś czas z tego pomieszczenia. Sprawa, którą chce omówić, nie może dosięgnąć nikogo spoza naszej trójki.
Dziewczyna długo wpatrywała się w stalowe oczy swojego chłopaka – chłopaka, który jej nie ufa, ot co! – po czym delikatnie kiwnęła głową, powstała ze swojego miejsca i z gracją wyszła z pomieszczenia. Chłopak chwycił różdżkę leżącą niedaleko szafy.
- Silencio – mruknął pod nosem i jednym zgrabnym ruchem wyciszył pokój.
- Miałam rację? – Pansy wyglądała na zdumioną a jednocześnie podekscytowaną. – Chodzi o nią?
- O kogo? – Diabeł spojrzał na przyjaciół podejrzliwe, mrucząc coś pod nosem.
- Nie powiedziałeś mu…? – a widząc zaprzeczenie w oczach przyjaciela, aż prawie padła z krzesła z radości. – Byłam pierwsza!
- Czego nie powiedział?! – czarnoskóry uniósł głos, podnosząc się z krzesła. – Smoku?
- Przyjacielu, usiądź proszę – spokojny głos Dracona złagodził wybuch bruneta. – Mam Ci wiele do opowiedzenia, a znając Ciebie, trochę to zajmie…
Zabini niechętnie posłuchał polecenia, wiedział jednak, że jeśli się nie dostosuje, niczego ciekawego się nie dowie. A jakby to wyglądało, że on, wielki Blaise Zabini nie zna jakiejś tajemnicy? Skandal!
- Jak już pewnie słyszałeś, ruda zdołała uciec z lochów Sam-Wiesz-Jakiego-Typa – Diabeł kiwnął głową na znak potwierdzenia, że wie, dlatego też Draco kontynuował. – Braliśmy udział w jej porwaniu, choć Czarny Pan jasno dał nam do zrozumienia, że wolał dostać Pottera. Gdy wiewiórkę zabrano na dół, a on nas odprawił, ojciec wziął mnie na stronę.
- Co Ci powiedział?
- Jakbyś był łaskaw nie przerywać, to wszystko pójdzie o wiele szybciej – prychnął blondyn i wrócił do swojej przemowy. – Jak mówiłem, zanim mi przerwano, ojciec wziął mnie na bok. Odkąd Potter zbił przepowiednie przed dwoma latami w Ministerstwie, moja rodzina nie jest już tak blisko Czarnego Pana, co oznacza, iż nie możemy liczyć na pełnię jego łask. Dlatego też, mój kochany ojczulek wymyślił pewien plan… - zrobił krótką przerwę by poprawić kołnierzyk koszuli. – Chce, bym to ja przyprowadził Pottera pod oblicze Sami-Wiecie-Kogo.
- I jak ty chcesz to niby zrobić? – prychnął Blaise. – Jest strzeżony jak Minister…
- Częścią planu jest to, by Potter mi zaufał.
- Ty i on? Zaufanie? – wybuchł niepowstrzymanym śmiechem, który zamilkł, gdy zorientował się, że blondyn nie żartuje. – Ty tak serio?
- Oczywiście.
- Przecież to niemożliwe, nie po tylu latach.
- I tu właśnie dochodzimy do sedna sprawy, Diable. Ruda.
- Ale ona.. była uwięziona… - brunet spoglądał Draconowi w oczy, domyślając się już, do czego on zmierza. – Ale to by oznaczało, że…
- …że ją uwolniłem. Tak, to byłem ja.
Czarnoskóry niemal nie spadł z wrażenia, uratowała go jedynie szybka reakcja Pansy, która w ostatniej chwili chwyciła przyjaciela za kołnierz.
- Ale… Ale… - jąkał się.
- To był jedyny sposób, choć nie ukrywam, iż w tej pomocy miałem ukryty plan.
- Jaki? – teraz Parkinson włączyła się do rozmowy, bowiem ten fakt ją zaskoczył.
- Teraz nie jest czas, byście to poznali. Może kiedy indziej – odparł krótko, dodając po chwili – A teraz.. Może wybierzemy się na śniadanie?
Wyszedł z pomieszczenia i stanął zaraz za drzwiami, spoglądając na inne wejście. Drugi pokój prefekta, należący obecnie do Hermiony Granger. Tyle, że jej wczoraj tu nie było. Gdzie więc się znajdowała? Draco wolał jednak nie zaplątywać sobie myśli szlamą, dlatego też dość szybko pochwycił Astorię w ramiona i wraz z przyjaciółmi ruszył na śniadanie.



Droga z piątego piętra do Wielkiej Sali nie zajęła im długo. W przeciągu dziesięciu minut znaleźli się na ostatnich stopniach prowadzących do jadalni. Nie spotkali wielu uczniów po drodze, co dało jasny obraz tego, iż w środku jest już niemal cała szkoła. Czyli wejście do środka i dojście do stolika zwróci uwagę wszystkich uczniów. No cóż… Mus to mus.
Mieli jednak drobnego pecha. Przed wejściem stała złota trójca, szepcząca cicho między sobą i spoglądająca ukradkowo w każdą stronę. Gdy dojrzeli Ślizgonów, spojrzeli w ich stronę. I wtedy, gdyby wzrok mógł zabić, wszyscy bez wyjątku leżeliby martwi na zimnej posadzce. Obie strony oceniały tą drugą.
- Mal… - warknął Ron, choć nie dane mu było dokończyć.
- Cześć! – machnął ręką gdzieś w górze i skierował się do drzwi.
Cała szóstka nie wiedziała, co teraz zrobić. Malfoy PRZYWITAŁ SIĘ z GRYFONAMI, co wprawiło w osłupienie złotą trójcę Gryffindoru, jak i trójkę Ślizgonów.
- Także tego… - zaczął Blaise.
- No, tego… - dokończyła Pansy. – To my idziemy…



- Co to miało być? – Draco usłyszał prychnięcie przy lewym boku. Był to jego znajomy z Domu Węża, Teodor Nott.
Odwrócił głowę zaintrygowany, o co mu może chodzić. Nigdy nie zamienił z nim wielu zdań, nie widział w tym żadnej korzyści.
- To znaczy? – uniósł wysoko brwi, spoglądając z wyższością na chłopaka.
- P rz y w i t a ł e ś się z Potterem!
- A, to. Nic nowego. Widok zaskoczenia na twarzy tego przygłupa zawsze sprawia mi przyjemność…
- Ciekawe – Nott spojrzał na Dracona z obrzydzeniem, odwracając po chwili wzrok i wbijając go gdzieś w stół Gryfonów.
- A temu co? – Blaise przysiadł się do przyjaciela, spoglądając na Teodora.
- A bo ja wiem? Mądrego udaje – prychnął i zamilkł, pogrążając się głęboko w swoich zamyśleniach.
Reszta śniadania minęła im w przyjaznej atmosferze. Nikt z nikim się nie pokłócił, nikt nie zawracał mu głowy, nikt nie starał się nafaszerować go eliksirem miłosnym. Mógł w spokoju przemyśleć to, co wyznał dzisiejszego poranka swoim przyjaciołom.
Gdy minął wyznaczony czas, zwinął się prędzej niż ktoś zdążył to zauważyć. Nie wiedząc gdzie iść, zaszedł na błonia…



Pierwszą lekcją, jaką Ślizgoni mieli dzisiaj odbyć miała być Opieka nad Magicznymi Stworzeniami w towarzystwie Gryfonów. Nikt nie był zbyt optymistycznie nastawiony na te zajęcia, zwłaszcza, że lekcje te prowadził Rubeus Hagrid – gajowy w Hogwarcie. Ten ekscentryczny nauczyciel znany był ze swego zamiłowania do niebezpiecznych bestii. Smoki, akramantule, sklątki tylnowybuchowe, niuchacze, hipogryfy. Mimo iż zagrażały one życiom uczniów, sprawiały także wiele przyjemności. Nie oznaczało to jednak, że studenci byli zachwyceni z tych zajęć… Z ociąganiem więc kierowali się na polane przylegającą do Zakazanego Lasu, gdzie obecnie stał ich nauczyciel wraz ze stadem hipogryfów.
- Och, już jesteście! – owłosiona twarz gajowego rozjaśniała, gdy dojrzał nadchodzących uczniów. – Cieszę się, że przybyliście tak szybko. Dzisiaj… - zaczął, gładząc jedno z bestii po piórach. – Dzisiaj zajmiemy się hipogryfami. Od pamiętnej trzeciej klasy – spojrzał złowrogo na Malfoya – nie mieliśmy z nimi żadnej lekcji.
Spojrzał po kolei na każdego zebranego, próbując coś z nich wyczytać. Nikt jednak nie próbował wyrazić swego zdania na temat tego, co było dość… zadziwiające. Żadnej reakcji ze strony Ślizgonów?
- Cholibka… Dobrze więc, kto mi powie, jak się zająć hipogryfem?
W górę niemal natychmiast powędrowały dwie ręce. Jedna – jak zwykle w sumie – należała do Hermiony, druga… do Draco.
- Proszę, proszę… Malfoy? – Hagrid spojrzał na blondyna z niekrytym zaskoczeniem. – Słuchamy więc, co takiego masz do powiedzenia.
- Panie profesorze – zaczął blondyn bez zająknięcia – z Hipogryfem trzeba postępować ostrożnie. Jest to zwierzę majestatyczne, dumne, agresywne na wszelkie obrazy. By mieć jakiekolwiek szanse na pozytywne przyjęcie z jego strony, trzeba podejść, ukłonić się i czekać, aż się odkłoni. I TYLKO WTEDY, gdy to zrobi, możemy czuć się w pełni bezpiecznymi. Zdarzają się także przypadki osiodłania. Jedyne znane mi takie zdarzenie, miało miejsce na naszym trzecim roku. Jeźdźcem był wtedy Potter – wskazał na bliznowatego – i zyskał w ten sposób przyjaciela. Kolejnego…
Po raz kolejny tego dnia Gryfoni zostali pozytywnie zaskoczeni przez Dracona Malfoya, choć teraz i domownicy Węża emanowali zaskoczeniem i niedowierzeniem.
- Dwadzieścia punktów dla Slytherinu – burknął Rubeus, który całkowicie zaskoczony przez blondyna, nie wiedział co zrobić.
- Dziękuje – odparł z uśmiechem i wrócił do swojego towarzystwa, które przywitało swego lidera z wielkim optymizmem. Już drugiego dnia ich pobytu w Hogwarcie zdobył on punkty dla swojego domu. Być może niewiele, ale zawsze to coś, nieprawdaż?
Reszta lekcji minęła im już w miarę luźnej atmosferze. Nim się spostrzegli, Hagrid zakończył zajęcia i odesłał uczniów na następną lekcję. Eliksiry ze Snape’em. Postrach Hogwartu…
Zaszli pod salę w sam raz na rozpoczęcie. Gdy Mistrz Eliksirów dał im znak, że mogą wejść, zrobili to bez większych oporów. Zatrzymali się jednak we wnętrzu, zaskoczeni tym, co ujrzeli.
Komnaty w których odbywała się lekcja, niemal zawsze skąpana była w mroku, oświetlana jedynie kilkoma nikłymi świecami. Tym razem jednak, całe pomieszczenie było niemal całkowicie pochłonięte przez ciemność, a oświetlenie które dotychczas tu było, zanikło wraz z humorem uczniów.
Niemal przy każdym stoliku znajdowały się miedziane kociołki, obok niezbędne ingredencje.
- Siadać – warknął profesor Snape, który chwilę później siadł za biurko.
Jego głos był lodowaty, pozbawiony wszelakich uczuć. Pierwszy raz od wielu lat nauki, mistrz eliksirów całkowicie wyzbył się emocji. Co go do tego zmusiło? Zawsze okazywał choć krztynę tego, co ma człowiek. A teraz? Pustka.
- W tym roku zdajecie OWUMENT’y, ostatni egzamin w waszym nic nie wartym życiu, który zadecyduje o tym jak nisko będziecie pracować. Kto nie zamierza się przykładać – tu wyraźnie spojrzał na Pottera, który dzielnie wytrzymał jego wzrok – niech opuści tą klasę w tej chwili.
Sześciu Gryfonów w towarzystwie dwójki Ślizgonów opuściło salę w szybkim tempie, nie chcąc się narazić. Profesor Snape ciskał w nich niewidzialne pioruny, gdy ostatnia osoba wyszła i zamknęła za sobą wejście.
- Skoro już pozbyliśmy się gorszej partii – wysyczał ostatnie słowa, delektując się ich smakiem – to bierzcie się do warzenia. Na stole macie składniki, na tablicy instrukcję. Czas do końca lekcji – dodał po chwili i wrócił do czytania swojej książki.
Chwilę później dało się słyszeć ciche pomruki, gdy szereg uczniów wziął się do pracy.
Draco spojrzał na tablicę. Mieli uwarzyć Eliksir Żywej Śmierci, jeden z najpotężniejszych jakie istnieją. To był ciężki orzech do zgryzienia, zwłaszcza, że nigdy go nie ćwiczył. Nie chciał jednak narazić się swemu ojcu chrzestnemu, więc postępował zgodnie z instrukcjami na tablicy.



Po niecałych dwóch godzinach nastąpił… wypadek. Draco uzyskał już odpowiedni stan wywaru i musiał czekać. Nie chcąc jednak siedzieć przy ławce bezczynnie, skierował się w stronę Snape’a, który obecnie stał w jednym z kątów Sali i przyglądał się wszystkiemu i wszystkim.
Blondyn był już w połowie klasy, gdy kątem oka ujrzał dwójkę Gryfonów, którzy w mgnieniu oka znaleźli się pod swoimi ławkami.
- Draconie! – warknął Severus, odpychając jednego z uczniów i biegnąc do chłopaka. – Uważaj!
Chłopak nie zdążył jednak wziąć sobie tej rady do serca. Nie minęła raptem sekunda, poczuł przeogromny ból w prawym ramieniu, a potężny wybuch odepchnął go od ławki i odrzucił na sam tył. Arystokrata uderzył w jedną z ławek na samym tyle, odbił się od niej i „przywitał” ścianę. Stracił przytomność w trybie natychmiastowym, nie wiedząc gdzie jest i co robi…
- Kurwa! – zaklął cicho pod nosem, podbiegając do ciała. – Nott, Zabini, zabrać go do Skrzydła Szpitalnego, teraz!
Dwaj przyjaciele zerwali się z miejsca przy swoich ławkach, zostawiając na wpół skończone eliksiry i na oczach całej klasy, chwycili chłopaka za ręce i nogi, i wynieśli go z klasy, uważając by nie uderzył o którąś ze ścian.
Z Draconem nie było żadnego kontaktu. Głowa opadała na prawy bok, z którego tryskała fontanna krwi. Sterczał tam spory kawałek miedzianego kociołka, wbity głęboko w ciało Ślizgona. Źle to wyglądało.
- Ten Gryfon nie ma życia w tej szkole – warknął czarnoskóry, gdy wynosili chłopaka z dolnych poziomów szkoły.
- Nie bój nic, Blaise – prychnął Nott. – Bądź cicho, zaraz będzie przedstawienie.
Miał rację. Nie minęło dwie sekundy, a po korytarzu rozniósł się przerażający krzyk Snape’a. Teraz, pomyślał brunet, to ten Gryfon naprawdę nie ma życia w szkole…
Do skrzydła szpitalnego dotarli po dziesięciu minutach. Obaj chłopcy byli zmęczeni i sapali, oddychając głęboko. Malfoy nie należał do najlżejszych uczniów Hogwartu, co dodając z wysiłkiem spowodowanym wspinaczką po schodach, nie było miłym zajęciem. Nie narzekali jednak, bowiem wiedzieli, że jaki by on nie był, zrobiłby to samo dla swoich przyjaciół.
- Co się stało? – Pani Pomfrey wyszła zza jednego z parawanów. – Merlinie, połóżcie go tutaj!
Chłopcy położyli Malfoya na jednym z wolnych łóżek, uważając by nie naruszyć ręki albo głowy – z której sączyła się delikatna stróżka krwi.
- Co mu się stało?!
- Jak zwykle, Gryffindor – prychnął Blaise. – Mieliśmy lekcję z profesorem Snape’m. Jakiemuś chłopakowi wybuchł kociołek, a że Draco stał najbliżej, przyjął na siebie całe uderzenie.
- Stracił dużo krwi – stwierdziła fachowo, gdy obejrzała chłopaka. – Ale dam rady go wyleczyć. Nie będzie mógł przez jakiś czas ruszać prawą ręką, ale.. może to przeżyje, mhm?
- Oczywiście! – czarnoskóry uśmiechnął się życzliwie do pielęgniarki. – To my już wracamy.
- Oczywiście, oczywiście – mruknęła Pomfrey, pochylając się nad Draconem. – Najpierw panna Weasley, teraz pan Malfoy…
Diabeł zatrzymał się w pół kroku, spoglądając przerażonym wzrokiem na magomedyczkę.
- Co się stało z Ginny?
- Przyprowadzono ją tu dzisiaj rano, leży na tym łóżku obok. Jest nieprzytomna, nie wiem nawet do kiedy…
- Cholera – zaklął pod nosem brunet, spoglądając na blond włosego przyjaciela. – Dziękuje za informacje, do widzenia.
- Do widzenia… - pielęgniarka znów wróciła do oględzin chłopaka, gdy tylko jego przyjaciele znikli za drzwiami.



Czuł pod sobą coś miękkiego, puszystego. Gdzie on był? W dormitorium? Która godzina? Który dzień? Który rok?! Wszystko go bolało, mało pamiętał. Jak po zdrowej libacji alkoholowej. Nie pamięta jednak, by ostatnio coś pił. Czy on śni? Nie. Słyszy płacz, słyszy głosy. Jego przyjaciele? Rodzina? Czyżby matka go odwiedziła? Gdzie on jest?
Jęknął cicho i otworzył oczy. Miał zamglony wzrok, niewiele widział. Rozmowy i płacz ucichł. Kto to był? Czyżby to były głosy wewnątrz? Oszalał? Obrócił delikatnie głowę w prawą stronę, skąd dobiegł go dźwięk. Czuł to. Czuł każdy skrawek ciała. Bolało go.
To, co tam zobaczył, pozwoliło mu zapomnieć o całym bólu, jaki w nim się kumulował. Leżała tam. Ona. Ginny. Była blada – co dostrzegł mimo tego, że kołdra zasłaniała większość jej twarzy. Koło niej siedziały jakieś dwie Gryfonki, Harry i Hermiona. Rona nie było, co ucieszyło skrycie blondyna. Nie miał ochoty wysłuchiwać tej rudej kreatury. Wszyscy obecnie milczeli i spoglądali z uwagą na Dracona.
- Malfoy, słuchaj… - zaczął Potter, spoglądając to na Ginny, to na jej „sąsiada”.
- Potter, nie teraz – fuknął cicho, nie chcąc zaczynać żadnej rozmowy. Okrył się szczelniej kołdrą i obrócił delikatnie głowę, spoglądając na drzwi do Skrzydła.
- Draco… - z zamyślenia wyrwał go głos Ginny, cichy, choć wyraźny. Chłopak znów spojrzał na dziewczynę. Płakała i wierzgała na łóżku. Miała koszmar.
Cierpiała.
- Pani Pomfrey! – ryknął na tyle głośno, na ile pozwalały mu płuca. Gdy tylko lekarka zjawiła się w zasięgu wzroku, odkrył się i wstał. – Wychodzę.
Nie czuł się pewnie na nogach. Prawdę mówiąc, ledwo utrzymywał względną równowagę, nie mówiąc już o próbie przejścia stąd, aż na piąte piętro.
- Panie Malfoy, nie może się pan przemęczać! – magomedyczka podniosła głos, gdy blondyn znalazł się już przy drzwiach.
- Nie będę tu leżał! – spojrzał dyskretnie na rudowłosą i jej przyjaciół. – Wracam do siebie.
Otworzył zamaszystym ruchem drzwi i, od pasa w górę nagi, wyszedł na korytarz pełen uczniów.
Fakt, iż przez Hogwart podróżuje pół-nagi arystokrata, ledwo włóczący nogami, wywołał niemałą sensację wśród uczniów. Draco Malfoy znany był ze swych podrywów, pięknego i umięśnionego ciała. Nikt tego jednak nie sprawdził na własne oczy, a teraz… było to jasno pokazane. No, może jedynie ta blizna po kawałku kociołka psuła ogólny wizerunek.
Blondyn upadł.
Nie wstał.
- Stary, chodź – przy jego boku pojawił się Blaise. – Cała szkoła o Tobie mówi, chodź.
Chwycił przyjaciela pod ramię i razem udali się w stronę salonu prefektów.
Dotarli tam po paru minutach. Odległość między jednym pomieszczeniem, a drugim nie była zbyt wielka, toteż droga nie zajmowała wiele czasu. Blaise zaprowadził przyjaciela do jego prywatnego dormitorium, po czym wepchał go do łóżka.
- Jeśli się stąd ruszysz, przysięgam, nogi masz w dupie – warknął, wychodząc z pokoju. Draco został sam. Sam jak paluszek. Jak Tomcio Paluszek.



Następny poranek nie był już dla niego tak uciążliwi, jak poprzedni. Żaden koszmar nie nawiedził go nocą, spał smacznie i spokojnie. Także ból w prawej ręce zmalał do minimum, choć nadal kończyna była odrętwiała. No cóż, będzie musiał z tym żyć do całkowitego wyleczenia. Przeciągnął się. Był u siebie w dormitorium, został tu przetransportowany przez Blaise’a poprzedniego dnia.
- Merlinie – jęknął Draco, gdy wstał z łóżka – to będzie ciężki dzień…
Ubrał się w niespełna dziesięć minut. Był już grubo spóźniony na lekcje. Obrona Przed Czarną Magią. Z jakąś zajebistą nauczycielką, podobno. Miałby to zmarnować?!
Uczesany, wystylizowany, ubrany w czarny garnitur, wyszedł ze swojego pokoju, uprzednio zabezpieczając go zaklęciami ochronnymi. Ktoś tu może zawitać, jeśli nie będzie uważał. Taka Granger na przykład.
Salon prefektów był pusty. Ucieszyło go to, musiał szczerze przyznać. Nie miał ochoty wysłuchiwać Hermiony, zwłaszcza po wczorajszym przedstawieniu w Skrzydle. Wolał o tym zapomnieć. Wolał zapomnieć o tym, że Ginny wymówiła jego imię. Wolał zapomnieć o tym, co do niej poczuł. Wolał… Ale czy naprawdę tego chciał? Gdy ruda wymówiła wczoraj jego imię, był wniebowzięty, choć musiał to ukrywać. Teraz nie czas na takie przemyślenia, kretynie, zbeształ się Draco, wchodząc po schodach kierujących do Sali, gdzie odbywała się OPCM.
Gdy znalazł się przed drzwiami, zapukał delikatnie i wszedł do środka.
- Yyy… Dzień Dobry, pani profesor – zwrócił się do drobnej blondynki za biurkiem – przepraszam za spóźnienie. Miałem wczoraj mały… wypadek.
- Ach, pan Malfoy, czyż tak? – zaszczebiotała słodko, spoglądając na krocze Dracona. – Proszę usiąść.
Chłopak uśmiechnął się przebiegle, kierując swe kroki ku czarnoskóremu, który grzał mu miejsce. Ta lekcja to będzie prawdziwa gratka…