sobota, 14 marca 2015

Rozdział IV



 Rozdział ten chce zadedykować Frediemu i jego klasie, który.. przez przypadek rozsławił mój blog o kolejną klasę.
Chciałbym was także ostrzec, że w pewnym momencie jest.. jakby to powiedzieć, drobna scena erotyczna. Mam nadzieje, że jakoś to przebolejecie :3

Ginny została porwana… Krótko przed zakończeniem pojedynku, została schwytana przez Dołohowa, który w następnej sekundzie zniknął z donośnym trzaskiem. Siłą odebrano ją od przyjaciół i rodziny, która teraz wtulona w siebie, łkała cicho.
- Molly, Artur – do wtulonych Weasley’ów podszedł Kingsley. – Trzymacie się jakoś?
- Jak mamy się trzymać?! – warknęła kobieta, spoglądając złowrogo na członka Zakonu. – Moja córka została porwana! Może być teraz torturowana!
- Rozum…
- Nic nie rozumiesz! Nie masz dzieci, nie wiesz jak to jest, gdy Twoje dziecko jest zagrożone!
Podniosła wyraźnie głos, kierując całą winę na czarnoskórego. Choć zawsze starała się dawać dobry przykład, tym razem nie obchodziło jej, jak na nią spojrzą dzieci. Jej jedyna córka została porwana.
- Postaramy się, by wróciła cała i zdrowa do domu – próbował zapewnić, choć sam w to nie za bardzo wierzył. Mogła być wszędzie, mogła także już nie żyć.
Rozejrzał się po strapionych mordkach zgromadzonych. Wszyscy stali obok siebie, łkając cicho, lamentując nad losem najmłodszej latorośli Weasley’ów. Tylko jedno z nich stało na uboczu, spoglądając w dal.
Harry.
- Nie martw się – chłopak usłyszał czyjś głos koło siebie. – Aurorzy otrzymali już rozkazy. Ruszą na poszukiwanie jak szybko będą mogli.
- To moja wina. Śmierciożercy chcieli mnie. Nie potrafiłem zapanować nad językiem, zaatakowali nas. To przeze mnie jest teraz w rękach Voldemorta.
- Nie obwiniaj się. To mogło się zdarzyć każdemu – odpowiedział, nawet nie zwracając uwagi na to, iż Potter wypowiedział zakazane imię.
- To moja wina… - wyszeptał i, nawet nie spoglądając na Kinglsey’a, ruszył w boczną uliczkę.
***
Dołohow pojawił się wraz z towarzyszami w obszernym holu. Dominował tu mrok, choć w blasku świec dało się dostrzec szczegóły. Całość dworu była w akompaniamencie srebra i szmaragdu, kolorów Slytherinu.
Rozejrzał się.
 Po prawej stał kościany tron, spowity przez mrok marmurowych podpór dachu. Po lewej z kolei stał regał, obecnie… otwarty na oścież. Mało osób wiedziało o tym pomieszczeniu, jeszcze mniej wiedziało jak się do niego dostać. Za półką bowiem, znajdowały się stare, drewniane schody, kierując Prost do lochu. Z kolei, na wprost od miejsca, gdzie wylądowali, na lewo od zejścia do podziemi, leżały szerokie, kamienne schody. Prowadziły one na piętro.
- Gdzie on jest, Dołohow? Gdzie Potter?! – usłyszeli czyjś syk, połączony z warkotem. Wszyscy stanęli jak na baczność, oczekując tego, co się za chwilę wydarzy.
Z przejścia wyłonił się sam Tom Riddle, szerzej znany jako Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, tudzież Czarny Pan.
- Przybyli aurorzy. Nie mieliśmy szans przechwycić chłopaka. Jednakże, panie, mamy coś innego – odsunął się na bok, ukazując skrępowaną dziewczynę, trzymaną przez Avery’ego i Mulcibera. – To panie, jest jego przyjaciółka. Chyba wiesz, co to oznacza?
- Taak… Mężny pan Potter – wycedził przez zęby znienawidzone nazwisko, uśmiechając się perfidnie – przybędzie by ją uratować. Wtedy nic go nie uratuje… - złowieszczy śmiech rozległ się po całym domostwie, co porządnie wystraszyło śmierciożerców.
***
Harry, Ron, Hermiona i państwo Weasley przybyli do domostwa na Grimmuald Place 12, gdzie obecnie spędzali ostatnie chwile wakacji. Przybici, niewiele myśląc, rozeszli się po całym domostwie. Ron popędził do pokoju, Artur i Molly skierowali swe kroki do jednego z pokoi sąsiadujących z kuchnią, a Hermiona wyparowała krótko po deportacji.
Został tylko Harry.
- Muszę ją uratować… - warczał do siebie, spoglądając na zamazane odbicie w lustrze.
- Nie! – nie wiadomo skąd, zza rogu nagle wyskoczyła Hermiona, chwytając chłopaka za rękę. – Ja wiem, że czujesz się winny. Ale... Ginny jest już szukana przez aurorów!
- Ale to była moja wina… - warknął do dziewczyny, zdając sobie po chwili sprawę, że może za głośno.
- Nie możesz się poświęcać! Ona zostanie uratowana! Nie musisz jej szukać! Pomyślałeś o tych wszystkich, którzy na Ciebie liczą? Pomyślałeś o mnie?!  Wiesz jak ja się czuje? Martwię się o Ciebie, o Twoje życie. A ty chcesz mu się oddać?! – wymierzyła mu siarczystego policzka, po czym z płaczem uciekła na piętro.


Nie znalazł jej w pokoju, gdzie zazwyczaj sypiała, będąc w siedzibie Zakonu. Nie znalazł jej także w pokoju Freda i George’a, teraz pustego, niezamieszkanego. Rudowłosi bracia wyjechali z domu tydzień przed ich wyprawą na Pokątną. Mieli ważne interesy do załatwienia. Biznes musi się kręcić!
- Gdzie ona jest?! – warczał co chwilę do siebie, rzucając co chwile mentalne „Avada Kedavra” do swojej podświadomości. Jak mógł być tak głupi?!
Przeszukiwanie pokoi, jeden po drugim, nie dało żadnych rezultatów. Dopiero w pokoju Syriusza, gdzie sam spał od przybycia do siedziby, znalazł dziewczynę nad wspólnymi zdjęciami, zapłakaną i rozdrażnioną.
- Zostaw mnie! – warknęła już na powitanie.
- Kochanie… błagam, nie płacz.
- Jak możesz?! Kocham Cię, KOCHAM! A ty chcesz im się oddać?! – wytarła łzę rękawem koszulki. – Nie masz pewności, że Ci się uda!
- Kochanie…
- Żadne kochanie! Nie kochasz mnie!
- Ale…
- Wyjdź! – wskazała na drzwi i rozpłakała się na nowo, spoglądając na uśmiechniętą parę na zdjęciu. Ile ona by dała, by ta wcześniejsza rozmowa nie miała miejsca. By porwanie Ginny nie miało miejsca…
Chłopak nie zamierzał jednak łatwo odpuścić. Kobieta nie powinna płakać przez mężczyznę, zwłaszcza jeśli się ją kocha. Odwrócił się w stronę drzwi, zamykając je sprawnym ruchem dłoni.
Przekręcił klucz.
Wyciągnął różdżkę zza pasa, wymierzając je w drzwi. Wypowiedział parę zgrabnych formułek i otoczył wejście barierami. Tak na wszelki wypadek, żeby nikt im nie przeszkadzał.
- Silencio – wyszeptał pod nosem, wyciszając pokój.
Przygotowania zostały zakończone sukcesem. Drzwi zablokowane, pomieszczenie wyciszone. Teraz, gdy był pewny że nikt ich nie usłyszy, odwrócił się do brązowookiej z delikatnym, czułym usmiechem błąkającym się na ustach. Podszedł do niej, przykląkł na jedno kolano i chwycił ją za podbródek, spoglądając głęboko w oczy.
- Harry, proszę, nie opuszczaj mnie.
- Nie zamierzam – odparł krótko, przybliżając się do niej i całując.
***
- Zabrać ją do lochu – spokojny, wręcz uradowany głos Lorda Voldemorta przeleciał przez pomieszczenie. – I zafundujcie Cruciatusa. Prędzej czy później powie nam, gdzie znajduje się Potter.
- Tak jest, panie – odparl krótko jeden ze śmierciożerców, chwytając dziewczynę za ramię i wbijając paznokcie w skórę. Popchnął ją do wejścia, chcąc jak najszybciej wykonać rozkaz.
Do lochu prowadziły stare schody, które lata świetności miały już dawno za sobą. Dość szybko po nich zeszli, nie zważając na to, iż mogą z nich zlecieć. Minęli machoniowe drzwi, potem stare kraty i… dziewczyna zamarła. Znała to miejsce, widziała je już. To był loch. Loch ze snu.
- Ruszaj się, ty ruda suko… - mężczyzna wyraźnie było pod denerwowany. Popchnął ją na drzwi i wyczekiwał, aż wleci do środka.
- Au.. – wydala z siebie ciche jęknięcie, gdy upadła na prawą rękę.
Usłyszała jeszcze charakterystyczny szczęk zamykanego, na klucz rzecz jasna, zamka. Westchnęła przeciągle i czmychnęła w kąt.
***
- Kochany, proszę, bądź delikatny – wyszeptała mu do ucha, gdy chłopak odpinał jej guziki od bluzki.
-  Dobrze – odparł krótko, składając równie krótki pocałunek na jej ustach,
Wciągnął zapach jej ciała, drżąc delikatnie.
- Harry…
- Cśś.. Wiem, nie bój się, będę delikatny… - odparł, przyciskając palec do warg. – Będę się hamował.
Zgodziła się poprzez niepewne kiwnięcie głową. Bała się tego momentu, choć, nie ukrywając – cząstka duszy pragnęła tej chwili od narodzin. Chłopak widząc zgodę drugiej połówki, uśmiechnął się czule i zaczął rozpinać własną garderobę. Dość szybko pozbył się koszuli, zrzucając ją z łóżka. W tym samym czasie, dziewczyna pozbyła się butów i spodni, zostając jedynie w bieliźnie.
Zarumieniła się. Była przed Harry’m tylko w czarnym koronkowym staniku i koronkowych majteczkach tego samego koloru.
- Jesteś słodka jak się rumienisz – szepnął, przegryzając delikatnie płatek jej ucha. Jęknęła cicho.
Ściągnął spodnie, co by dorównać dziewczynie. Został teraz jedynie w czarnych bokserkach.
Znowu się zarumieniła.
- Jestem gotowa… - wyjąkała, na co chłopak kiwnął głową. Pogłaskał ją po policzku, potem złożył pocałunek na szyi – co przyjęła z akrobatycznym mruczeniem – a następnie zszedł niżej, do piersi. Spokojnym, odprężonym ruchem, położył obie dłonie na ramiączkach dziewczyny. Chwycił je, potem delikatnie zsunął. Stanik podtrzymujący ten „dar”, poluźniły się nieznacznie.
Kolejny sprawny ruch ręką.
Dłonie powędrowały na brzuch, sunąc w górę. Dotarły do pagórków osłoniętych materiałem, którego niemal natychmiast się pozbył. Przed nim pojawił się nie wielki biust dziewczyny. Pierwszy raz od ich związku mógł się im przyjrzeć.
Kolejny rumieniec.
Wybraniec niepewnie je ujął i zaczął masować. Napawał się każdym najmniejszym dotykiem, każdą iskrą, jęknięciem. Zaprzestał dopiero, gdy z ust dziewczyny wydobył się cichy głos:
- Proszę…
Uśmiechnął się czule, choć przebiegle. W jego oczach dało zauważyć się iskry szczęścia. Nawet w tej wielkiej tragedii, oni mogli spędzić czas ze sobą… Kolejne drgawki kącika ust, potem już tylko ciche pomrukiwania. Wybraniec bowiem ściągnął paroma zamaszystymi ruchami majtki z dziewczyny i zagłębił głowę pomiędzy jej udami.
***
- Crucio! – zaklęcie torturujące po raz kolejny trafiło skutą dziewczynę, która zawyła głośno i uroniła kolejne łzy. – Crucio!
Ból ustał, dziewczyna złapała głęboki wdech, śledząc ruch napastnika. Oby to się już skończyło.
- Crucio! – kolejny raz.
Dziewczyna popłakała się na dobre, potem wygięła się w łuk i opadła pół przytomna na ścianę.
- Crucio! – ostatnie co poczuła, to przeszywający ból. Potem już tylko mrok ogarniający cały jej umysł…
***
Podczas gdy cała rodzina Weasley’ów opłakiwała utratę Ginny, Harry i Hermiona skończyli swoją zabawę. Ubrali się, zrzucili zabezpieczenia z pokoju i zarumienieni ruszyli do kuchni. Tam bowiem spodziewali się znaleźć rodzinę. Nie mylili się. Wszyscy siedzieli przy stole, tępo spoglądając na blat. Przysiedli się i, jak reszta, zaczęli żałować tego, co przed chwilą zrobili. Zapomnieli o Ginny, nie wpierali jej brata, ani rodziców…
Nikt się nie odzywał, każdy bał się wyraźnie przerwać tą krępującą ciszę. Tylko raz na jakiś czas, ktoś odchrząknął i powrócił do swoich rozmyśleń. Z tego stanu rozbudził ich dopiero charakterystyczny trzask.
Ktoś aportował się w ich salonie.
***
Po kilku godzinach ciemiężonych tortur, została zostawiona w spokoju. Jej oprawca wrócił na parter, zostawiając biedną dziewczynę przykutą do ściany, ledwo przytomną i ranną. Gdy jednak usłyszała, że ktoś wchodzi do środka, wystraszyła się. Czyżby znowu miał nadejść ból? Kolejny mrok ogarniający ją od środka? Nie.
- N.. Nie.. Pro…Proszę – wyjąkała cicho, próbując zdobyć się na sprzeciw.
Nie usłyszała odpowiedzi, nie dostała także zaklęciem. Poczuła jednak, jak ktoś rozpina jej kajdany, potem obejmuje w silne ramiona. A także perfumy.. Osoba, która przebywała z nią w pomieszczeniu, używała jakichś perfum.
- Gdzie Cię zabrać? – usłyszała czyjś czuły głos.
- N… Nie.
- Ledwo żyjesz, musimy Cię stąd zabrać!
- Gri… - zastanowiła się chwilę, czy aby na pewno to powiedzieć. – Grimmuald Place 12.
Poczuła lekkie szarpnięcie, potem znów odleciała.
***
Wszyscy mieszkańcy domu, z wyciągniętymi różdżkami, pobiegli do miejsca skąd dało się słyszeć teleportację. Czyżby Ginny wydała ich kryjówkę?! Wbiegli do pomieszczenia i…
- Malfoy?! – wydarł się Ron, zamachując się różdżką.
- Łasica… - jęknął blondyn - …pomóż.
Dopiero po chwili wszyscy zebrani ujrzeli Ginny na pobliskiej kanapie. Draco musiał ją tam położyć krótko po przybyciu do domostwa.
- Jak ty…?!
- Nie obchodzi mnie, czy wiecie kim jestem – wyszczerzył zębiska w sztucznym uśmiechu, zakładając maskę na twarz. – Nie wybierałem sobie tej drogi, niestety. Ale… - swój wzrok skierował na dziewczynę – uratujcie ją. Dostała Cruciatusem.. kilkanaście razy. Weźcie ją do Munga…
Skinął lekko głową przed zaskoczonymi uczniami, po czym przyszykował się na deportację. Coś mu jednak przeszkodziło.
- Kim jesteś? – wydukała cicho, nie mogąc dojrzeć twarzy. Widziała tylko strój śmierciożercy.
- Wolałabyś nie wiedzieć… - odparł i zniknął, pozostawiając rudowłosą na pastwę rodziny.


3 komentarze:

  1. Całkiem przyjemny rozdział. Malfoy'a ruszyło sumienie i uratował Ginny? Wyczuwam pomału wstęp do Drinny. :) Ta scena erotyczna trochę mi nie pasowała (nie pod względem tego jak jest napisana, tylko tego, że jakby ktoś porwał moją przyjaciółkę to raczej bym w tym czasie nie miała ochoty na seks, ale to oczywiście moje zdanie).

    OdpowiedzUsuń
  2. Malfoya chyba uderzyło w serce (i głowę). Pomagać Zdrajcy Krwi? Zwykle się wyśmiewa z Weasley'ów.
    Rozdział świetny, bardzo świetny, ale ten Twój Harry to mi się wydaje taki trochę dziwny. Zbyt dużo myśli o miłości, a to do niego (według mnie) nie pasuje.
    Ogółem jednak fajnie ;)

    OdpowiedzUsuń