niedziela, 8 marca 2015

Rozdział III



Ta noc była pierwszą od dłuższego czasu, gdzie poczuł delikatność kobiety. Nękany przez rodzinną tragedię, nie zwracał większej uwagi na otaczające go piękności. Teraz, odprowadzał swą ukochaną do jej domostwa. Wracali z francuskiej restauracji, gdzie tego wieczoru zjedli kolację. Romantyk.
- Kochanie, o czym myślisz? – czyjś głos wyrwał go z odmętów ciemności.
- O Tobie – odparł krótko i przytulił mocno. Dotarli pod jej dom.
- Jesteś słodki… - wymruczała mu do ucha, powodując uśmiech na twarzy młodzieńca.
- Chodzą takie plotki – odparł, obejmując ją czule. – Będę się zbierał.
- Może… chcesz wpaść?
Chwyciła go za rękę i nie czekając na odpowiedź, otworzyła drzwi, wchodząc do środka. Skierowała swe kroki do pokoju na piętrze, gdzie postawiła chłopaka. Samemu znikła w kuchni którą miała dobudowaną do własnego pokoju, zostawiając chłopaka który z ciekawością rozejrzał się po pomieszczeniu. Był on raczej dość obszernym pomieszczeniem, mieszczącym po prawej stronie dużą sofę, po lewej łoże z aksamitną pościelą. Wszystko w odcieniach szmaragdu i srebra, z domieszką czarnego.
- Chcesz czegoś? – dziewczyna weszła do pokoju i spojrzała wyczekująco na chłopaka.
- Jest taka jedna rzecz… - spojrzał Prost w oczy dziewczyny, unosząc dwuznacznie brwi.
- Mhm? – uśmiechnęła się uroczo.
- Jest to słodkie, piękne…
- Cóż to jest? – zapytała, unosząc brwi i uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Nie wiem, czy Ci to powiedzieć.
- Proooszę… - na scenę weszły maślane oczy.
- Dobrze więc – dziewczyna wstrzymała oddech. – Chce… Ognistej.
- Wiesz, że jesteś wredny? – prychnęła na chłopaka. – Bardzo wredny!
- Urok osobisty, kochana…
Nadąsała się, założyła ręce na pierś i siadła obrażona na kanapę.
- Piękna…? – chłopak prędko doskoczył do siedzenia. – Przecież wiesz, że to o Tobie mówiłem.
- Nie rób mi tego więcej… - odwróciła głowę i parsknęła śmiechem. – Bo na zawał zejdę…
- Dobrze – wymruczał jej do ucha, składając drobny pocałunek na policzku.
Późniejsze pocałunki doprowadziły jednak do całkowicie innej sytuacji. W wirze wydarzeń, oboje w trybie natychmiastowym pozbyli się ubrań i legli na łóżku.
Tam chłopak spojrzał na zarumienioną dziewczynę, po czym delikatnie wszedł w nią, dopełniając ich przeznaczenie..
Kochali się namiętnie przez pół nocy, zasypiając dopiero około czwartej nad ranem. Złączeni i okryci wyglądali naprawdę słodko.

Pierwszy obudził się chłopak, który niemal natychmiast przypomniał sobie wydarzenia minionej nocy. Uśmiechnął się pod nosem, gładząc skórę kochanki. Pachniała tak pięknie, tak odurzająco.
- Koch… - szepnął jej do ucha, jednak od razu przestał. W korytarzu rozległ się krzyk.
- Wstawać, wstawać! – i nim się obejrzeli, do pokoju wpadł jego przyjaciel.
- Ja Cię kiedyś zabije… - warknął chłopak, okrywając dziewczynę i wyskakując z łoża.
- Prędzej zrobi to Czarny Pan. Draco… On nas wzywa…
***
- Gdzie on jest?! – Dołohow wyleciał z kominka jak z armaty, wpadając na jeden z regałów. Tuż za nim przeszło jeszcze dwóch pełnoprawnych śmierciożerców, Avery i Mulciber oraz dwóch nowych, Draco i Blaise. Nie mieli jeszcze mrocznego znaku, co oznaczało iż Czarny Pan nie ufa im jeszcze w stu procentach. Może to i dobrze…
- Na zakupach, Dołohow! Wyszedł niedawno, pewnie jest u Gringotta!
Warknął przeciągle, potem niewiele myśląc, wyleciał z budynku jak oszalały.
***
Ginny wraz z przyjaciółmi i rodzicami przybyła do banku Gringotta, drugiego – zaraz za Hogwartem – najbezpieczniejszego miejsca na świecie, a przynajmniej w Anglii. Choć i to miejsce nie uważano już w pełni za bezpieczne po powstaniu Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Wszystko się zmieniało, nie zawsze na lepsze.
Obie dziewczyny rozpoczynały pochód, dumnie krocząc na samym początku. W środku szedł Harry i Ron, którzy jak zwykle gawędzili na temat Quidditch'a, a na samym końcu, państwo Weasley.
Skrzaty, które od wieków zajmowały się bankiem, spoglądały surowo na przybyłych, choć żadne słowo nie wyleciało z ich ust.
- Dzień dobry – zaczęła Molly. – Chcielibyśmy odwiedzić nasze skrytki – położyła na blacie dwa kluczki. Jeden Harry’ego, drugi jej rodziny.
- Proszę za mną – zaskrzeczał w odpowiedzi skrzat, szybko chwytając klucze i znikając w wejściu do podziemi.
***
Po niecałej godzinie zwiedzania skrytek, cała rodzina wyszła z banku. Słońce, które do tego czasu było ukryte w chmurach, wyszło leniwie nad horyzont, oświetlając uliczki Pokątnej i dodając uroku krajobrazowi. Wędrowali teraz do Esów i Floresów, gdzie mieli zakupić książki na nowy semestr.
Weszli do środka, gdzie spotkali już na starcie Seaumsa Finnegana, Lee Jordana i Deana Thomasa. Wszyscy oni właśnie wychodzili ze sklepu obładowani księgami.
- Uważajcie, ten tłum jest dość… dziki.. – rzucił jeszcze na odchodne Finn nim znikł w alejce.
Miał rację. Tłum pierwszoroczniaków którzy tego roku mieli zawitać do Hogwartu był przeogromny, stłoczony ciasno obok siebie, czekający na swoją kolej. Wszyscy głośno westchnęli i stanęli w kolejce.
***
Ich pobyt w księgarni nie trwał zbyt długo. Nie minęło dwadzieścia minut, gdy wszyscy jak jeden duch, spojrzeli na zewnątrz. Na alejce zaczęło się coś dziać, tłumy czarodziejów uciekało w popłochu przed… śmierciożercami. Harry, Ron, Ginny i Hermiona wyciągnęli pośpieszne różdżki i wylecieli na podwórze, gdzie od razu natknęli się na Dołohowa i jego ludzi.
- Ho, ho, ho… Wielki Pan Potter! – warknął, mierząc do niego magicznym kijkiem. – Czarny Pan oczekuje, że wreszcie Cię przyprowadzimy. Oddaj nam się po dobroci, a nic Ci się nie stanie!
- Jasne, nic się nie stanie… - szepnął chłopak, stawiając pierwszy krok w ich stronę. – Po prostu zabijecie moich przyjaciół, podobnie jak mnie. Potem zniewolicie całą rasę czarodziei, a „szlamy” i inne stworzenia zabijecie, lub zmusicie do służenia. Nie, dzięki…
Avery podczas tego monologu zrobił się wyjątkowo czerwony. Nie myśląc długo, wymierzył w Potter’a i ryknął:
- Avada Kedavra!
Chłopak szybko odskoczył na bok, wymierzając w śmierciożerców.
- Drętwota!
Pierwszy śmierciożerca, Mulciber, odleciał kilka metrów do tyłu, ogłuszony. Teraz państwo Weasley, jak i trójka Gryffindoru z Ginny na czele, zrobiła klin i rzucała najróżniejsze zaklęcia.  Musieli się bronić aż do przybycia Aurorów, czyli jeszcze przez chwilę.
Nie wszystko jednak poszło zgodnie z planem, jak zakładano na początku. W chwili gdy przybyli Aurorzy z KInglsey’em na przodzie, Dołohow porwał Ginny w swoje ramiona i aportował się z charakterystycznym trzaskiem. Nim ktokolwiek się zorientował, nie było już całej bandy..
- Ginny… - wyjąkał Harry, spadając na kolana i zanosząc się szlochem - …nie ma. Porwano ją!

5 komentarzy:

  1. Jak on śmiał porwać Ginny?! Mam nadzieje, że nie każesz nam zbyt długo czekać na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże Ginny :< tak nie wolno!Jestem oburzona.
    A no i dodam, że wstęp mnie urzekł nie wiem do końca dlaczego, ale tak właśnie jest,
    A no i jeszcze jedno śliczny wygląd bloga...taki na prawdę magiczny^^

    PS jeśli masz ochotę to zapraszam na nowy rozdział^^
    14. "Wiesz co, Lilka? Zachowujesz się zupełnie jak kobieta."
    http://w-milosci-kazdy-krok-ma-znaczenie.blogspot.com/

    Kisses:*
    Lily

    OdpowiedzUsuń
  3. WoW - moja pierwsza reakcja po przeczytaniu tego. Co mnie rozwaliło? ,,Zakupy". Uwielbiam takie teksty.
    Biedna Gin! Jaki brutal odważył się ją porwać! Toż to powinno być karalne!

    OdpowiedzUsuń